Styl zakopiański w wersji komfortowej. Zamiast twardych ław – sofy, z których nie chce się wstać, duże okna, kominki. Ludzie przyjeżdżają tu odpocząć, leczyć się z miejskiej bezsenności i… podjąć ważne decyzje. Zaręczyny w Górskiej Osadzie to hit sezonu.
„Sądziłam, że jedziemy do jakiegoś schroniska z piętrowymi łóżkami, a mój chłopak przywiózł mnie do niezwykłego drewnianego domku. W kominku palił się ogień, wszędzie świece i lampiony, na stole kwiaty i szampan. Myślałam, że śnię. Zaraz potem się oświadczył”. To nie jest ckliwa opowieść z gazetki pełnej historii z życia wziętych. Takie wyznania Ula słyszy często. Bo zaręczyny w Górskiej Osadzie w Zakopanem to prawdziwy szał.
Romantyczny podbyt w Zakopanem
Ula najbardziej lubi urządzać całą niespodziankę. Gdy przyszli narzeczeni dzwonią, żeby zarezerwować miejsce, podpowiada, czym jeszcze oczarować dziewczynę: przejażdżką góralskim powozem, romantyczną kolacją pod gwiazdami, a może równie romantycznym śniadaniem. Wprawdzie Ula nie może zagwarantować, że wybranka na to najważniejsze pytanie odpowie „tak”, ale która kobieta oparłaby się baśniowej scenerii?
Kiedy Ula z Kubą przyjechali na Podhale, niemal natychmiast zaczęli myśleć o Górskiej Osadzie – że będzie bardzo zakopiańska, koniecznie z naturalnych miejscowych materiałów i zbudowana według miejscowych zasad. Tylko po szczegółach można poznać, że Osada nie do końca jest „czystej krwi”. Choćby po tym, że w prawdziwej góralskiej izbie nie ma miękkich kanap (dla ceprowskich miękkich czterech liter), tylko porządne ławy z baranią skórą. Ale właściciele wcale nie chcieli odwzorowywać „twardych” podhalańskich warunków. Postanowili pokazać wszystko, co w zakopiańskim stylu najpiękniejsze, a to, co niewygodne – zmienić. Wstawili więc duże okna, wybudowali kominki, izby są jasne i ciepłe.
Nauka stylu od najlepszych
Ula i Kuba, którzy poznali się na architekturze, spędzili długie godziny, podglądając i studiując podhalańską architekturę w „Kolibie”, muzeum Witkiewicza, wielkiego popularyzatora stylu zakopiańskiego. Dzięki temu mają w domu belki, sosręby i drzwi wejściowe tak wyrzeźbione, jak nikt! Świerkowe płazy pracują, stękają, skrzypią i w tym jest urok, ale też sporo pracy, bo ciągle trzeba coś obtykać i mszyć, żeby nie wiało. Drewniany dom żyje i oddycha.
Górale mówią: „tu duje, tam duje”, a Ula sądzi, że to dom opowiada gościom baśnie. Tak dobrze, że można się leczyć z miejskiej bezsenności. Przyjezdni rozkochują się w tych kojących szmerach, w zapachu i chcą mieć takie domy gdzieś u siebie, w dolinach, na płaskim. Przyjeżdżają, podglądają, zamawiają projekt. Więc Ula z Kubą projektują.
A przyszłość? Wierzą, że przyjdzie taki czas, gdy będą siadywać na werandzie, przy partyjce szachów, ze szklaneczką ulubionego półtoraka. Na razie ledwie im się udaje wyrwać w góry, jak mówią, zaciągnąć się pięknem, pojeździć na rowerach czy snowboardzie. Bo tak całkiem bez ruchu się nie da. Ula, jak to góralka, nie usiedzi w miejscu. Teraz wykańcza na placu zabaw Bazylowy Domek dla dzieci, ostatnio zamówiła w Emalii Olkusz dużą miskę w grochy. Zrobi z niej zlewozmywak. No i wymyśla nowe atrakcje dla gości. Bo najbardziej lubi, gdy ludzie się cieszą.
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Stylizacja: Green Canoe
Fotografie: Rafał Lipski
Kontakt z architektami: www.gorskaosada.pl