Cisza i mgła

Cisza. Cisza i mgła to dwa słowa, które najmocniej kojarzą mi się z jesienią. Po lecie dom milknie i przypomina teatr po wyjeździe wędrownej trupy.

Psy włażą na puste nareszcie kanapy albo rozkładają się z ulgą na środku pokoju, uwolnione od dzieci, które odkręcały im ogony, obgryzały uszy i wyskubywały wąsy. Szczęśliwie wyspane, ekshumują ukryte pomiędzy drzewami resztki grillowych przyjęć, osiągające już odpowiednie nasilenie aromatów. Koty opuszczają barykady strychu, wpierw uważnie badając, czy teren został całkowicie oczyszczony z osobników zlepiających im futra sosami i sokiem malinowym. Pewne bezkarności wylizują sobie z zapałem dolne części ciała na stole pod jabłonką.

reklama

My układamy wszystko na swoich miejscach. Ściągamy z szaf porcelanę i szkła, wyrzucamy zbite talerze, zbieramy pozostałe po gościach liczne drobiazgi i liczymy puste butelki. Napawamy się samotnością i staramy się nie przysięgać sobie, że już nigdy więcej, bo wiemy, że za rok będzie tak samo, a co dziwniejsze, zatęsknimy za tym całym rozgardiaszem bardzo szybko. No, może wartałoby zaprzyjaźnić się z jakimś abstynentem, ale gdzie go znaleźć? Co na to poradzić – ludzie są najszczęśliwsi, gdy jadają stadnie, a za najlepsze lekarstwo na brak humoru i tematów do konwersacji uważają dolewanie sobie do szklaneczki. Gdy jesienne porządki w domu zrobione, liście, ścięte pierwszym mrozem, w niemym tańcu opadają w dół. Powraca wtedy do mnie ich zapach sprzed wielu lat… Siedzę na grubym dywanie liści na wzgórzu pod lasem, nad małym cmentarzem. Przede mną morze zamglonych świateł świec, w dole otulone mgłą niewidoczne miasteczko. Jest tak cicho, że słychać trzaski płomieni… Cisza to coś, co tracimy tak szybko i bezpowrotnie, że niezadługo pozostanie tylko w naszych wspomnieniach. Najbardziej deficytowy towar, nawet tu, na wsi.

Sąsiad kupił synkowi quada i mały, zamiast jak dotąd czesać konie, jeździ nim całymi dniami po drodze przed naszymi oknami. Proszę, żeby tego nie robił chociaż w soboty i niedziele. – To kiedy ma jeździć? – dziwi się tata, miłośnik natury. I nie ma rozmowy. Czekam więc, aż usiądą wszyscy do niedzielnego obiadu pod gruszą, ustawiam na płocie głośnik i puszczam w ich stronę najpiękniejszą z arii Carmen. Nie wytrzymują długo skargi Cyganki z przedmieść Sewilli i przybiegają z awanturą. – To kiedy mam słuchać? – pytam tym razem ja. Gdy emocje opadły, ustaliliśmy, że są godziny świętej ciszy i póki co trzymamy się ich. Ale jak to powiedzieć właścicielom innych pojazdów, z rykiem rozjeżdżających nam drogi? Walczmy o ciszę dla siebie i dla naszych zwierząt, byśmy się mogli nią cieszyć nie tylko jesienią.


Teresa Jaskierny
Fot. Andrzej Szeliński

Zobacz również