Najpierw były miłość i fascynacja. Do Żuław Wiślanych oraz chat menonitów, dawnych mieszkańców tych ziem przybyłych z Holandii. Magda i Thomas postanowili uratować chociaż jedną. No, może dwie...
Planowali kupno domu letniego, ale myśleli raczej o Mazurach. Stare siedlisko pomenonickie z 1801 roku miało jednak w sobie to coś. Otaczający drewnianą chałupę starodrzew rzucił ich na kolana. – Między potężnymi pniami stał drewniany dom z bali, kryty strzechą. Do jego bocznej ściany przylegała chyląca się ku upadkowi stodoła z resztkami słomy na dachu – opowiada pani Magda. – Wokół las, do morza bliziutko. Kupiliśmy. I w ten sposób zmieniło się całe nasze życie.
Bo Magda i Thomas postanowili zamieszkać tu na stałe. Najpierw trzeba było przeprowadzić generalny remont. A ten był nie lada wyzwaniem. Tym większym, że Magdzie, która jest konserwatorem dzieł sztuki, zależało na ocaleniu wszystkich oryginalnych elementów. Pomogła im architekt Magdalena Adamus z sopockiej pracowni Loft Magdalena Adamus. – Mieliśmy ogromne szczęście do ludzi – opowiada gospodyni. – W poszukiwaniu inspiracji jeździliśmy po rozmaitych skansenach. We Wdzydzach Kiszewskich spotkaliśmy pana Tadeusza, znawcę i miłośnika starego budownictwa drewnianego. To właśnie on polecił nam rodzinną ekipę pana Romana, niezrównanych cieśli, którzy przywrócili do życia Cisewo.
Dzisiaj, choć kilka pomieszczeń nadal czeka na swoją kolej, dom raczej nie przypomina tamtej chylącej się chałupy. Powoli zamienia się w prawdziwe dzieło sztuki. Można chodzić, dotykać gładkiej, pachnącej powierzchni drewnianych ścian, zagłębić się w przepastnych kanapach (wspólny projekt pań Magd – właścicielki i architektki) i podziwiać niezwykłe tkaniny – wielką namiętność pani domu. Powstały w Afryce, Ameryce lub na Wschodzie, ale świetnie pasują do „olęderskiej” chaty z bali. – Moją największą dumą są berbery – z iskrą w oku wskazuje na dywany zdobiące podłogę w pokoju dziennym. – Mam też kolekcję starych, ręcznie tkanych materiałów z Peru, Boliwii, Argentyny. Muszę jednak przyznać, że długo nie mogłam znaleźć takich, które chciałabym codziennie oglądać na podłogach i ścianach w moim domu.
Pewnego dnia w Berlinie odkryli jednak z mężem niezwykły sklep. Jego właściciel po krótkiej rozmowie przyrzekł, że zapakuje kilka kobierców i odwiedzi ich na Mierzei Wiślanej. Obietnicę spełnił. Przyjechał z całą furą przepięknych dywanów. Okazało się, że właśnie te berberyjskie pasują tutaj najlepiej. – Do sypialni dobraliśmy natomiast taki, który utkano ręcznie w maleńkiej tybetańskiej wiosce.
To nic, że czasem Magda zostaje tu sama, bo mąż pracuje w mieście. Ten dom daje jej poczucie wewnętrznego spokoju. – Czuje się te 200 lat w plecach – mówi. I zaraz stwierdza kategorycznie: – Nie chcę przeprowadzać się do miasta. Pomalutku czyszczę kolejne drzwi i okna. Pan Dariusz Bronicki z Gdańska, następny mistrz rzemiosła, odnawia teraz budynek gospodarczy.
Po podwórku kręcą się psy, a porządku w szopie, którą kryje nowa już strzecha, pilnują dwa kocury. Nawet zimą żyje się tu dobrze. Dom jest ogrzewany geotermalnie. Od ścian wprawdzie ciut zaciąga wiatrem, ale gospodarze starają się żyć zgodnie z otaczającą przyrodą i systematycznie wymieniają tylko 200-letnie uszczelnienia – na nowe, ale tradycyjne.
Tekst i stylizacja: Joanna Włodarska
Fotografie: Rafał Lipski