Czy można sobie wyobrazić bardziej bajkowe święta niż w drewnianym domku pod Tatrami?
Święta w drewnianym domku pod Tatrami
– Na pasterkę pojedziemy chyba saniami – cieszy się Marysia. – Już szykujemy kożuchy! Michał, zwabiony zapachem szarlotki, wpada do kuchni i krzyczy od progu, że zapowiadają śnieg. A Marysia się cieszy, bo pan Jasiek, miejscowy gawędziarz, wreszcie zorganizuje dla gości kulig z pochodniami. Przewiezie ich po okolicznych pagórkach, a potem przez las, prosto na ognisko na polanie. Gdy wrócą zziajani, przed domem będzie czekała gorąca balia. Oby temperatura spadła. Najprzyjemniej się kąpie przy -20 stopniach!
Marysia zawsze marzyła o dalekich podróżach
Tymczasem po ślubie to Michał zaczął zwiedzać świat. Jako geodeta morski co chwila ląduje a to w Senegalu, a to w Azerbejdżanie, a to znów na Morzu Norweskim. Ona prowadzi w Maruszynie własną firmę, jest rzeczoznawcą majątkowym. Gdy mąż jest na morzu, pani domu coraz częściej zagląda do kalendarza i sprawdza, kiedy przyjeżdżają zaprzyjaźnieni goście. Jest ciekawa, kto zmienił pracę, jak dzieci radzą sobie w szkole, kto znów przygarnął kota... Na początku rozłąki nie było jej łatwo. Długie zimowe wieczory ciągnęły się w nieskończoność. Gdy tylko ogarnęła swoje zlecenia, dom i dwójkę małych dzieci, zaczynała tęsknić za mężem i egzotycznymi wyprawami. Wtedy, żeby zabić czas, zainteresowała się gotowaniem.
reklama
Dziś to prawdziwa pasja. Wypieki może i nie są jej mocną stroną (po genialną szarlotkę zawsze uśmiecha się do bratowej), ale gotować potrafi jak mało kto. Dzięki oryginalnym przyprawom, które Michał zwozi dla niej z całego świata, curry z jagnięciny czy sajgonki na ostro robi perfekcyjne. A potem pomyślała, że skoro nie może wyjechać w świat, to zaprosi świat do siebie. Za płotem ciągnął się spory kawał ziemi. To działka rodowa przekazywana w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Kiedyś należała do jej dziadka, potem do taty, a po ślubie trafiła się im. Szkoda, aby się marnowała.
Pomysł zrodził się w głowie Marysi, a Michał od razu mu przyklasnął. Szybko oszacowali, że spokojnie starczy miejsca na dwa domy dla gości. Załatwili profesjonalny projekt, wszystkie pozwolenia i solidnego cieślę, a potem ruszyli z budową. Mimo ciągłych wyjazdów Michała większość decyzji udało się podjąć wspólnie. Oboje z równym zaangażowaniem szukali stolarza i zduna, razem przeczesywali internet i okoliczne sklepy w poszukiwaniu idealnych mebli, kafli i dodatków. A po niecałym roku zaprosili pierwszych gości.
– Tydzień temu odbyły się u nas warsztaty rozwojowe dla młodych ludzi z Trójmiasta, wczoraj pożegnaliśmy urocze małżeństwo z Kanady, a przed chwilą wyjechała rodzina z dwójką dzieci ze Szwajcarii. Zdążymy złapać oddech przed przyjazdem kolejnych gości, bo ci pojawią się dopiero w weekend – wylicza z uśmiechem Marysia i energicznym ruchem stawia na stole półmisek z parującym tajskim curry. – Pracy jest dużo, ale nie narzekam. Spełniło się moje marzenie – ludzie z całego świata zjeżdżają się do Maruszyny. Wielu z nich wraca po kilka razy w roku, są dla nas jak rodzina.
Z każdej podróży Michał przywozi żonie... szklaną kulę
– Ta jest z Azerbejdżanu – wyjaśnia Marysia, wskazując na pozytywkę z tancerką w pstrokatej sukience. Ta obok, z zimową scenerią i sarenką, przypłynęła aż z Ameryki Północnej. Ta to moja ulubienica – gospodyni ostrożnie obraca w dłoniach szklany przedmiot, spoglądając na płatki śniegu pokrywające dach chatki z piernika. – Pamiątka z Finlandii. Ten domek oblany lukrem, z okiennicami z wafelków i ogrodzeniem z lasek cukrowych, to symbol mojej dziecięcej tęsknoty za magią świąt. Wiem oczywiście, że to kicz, ale jestem już na tyle dużą dziewczynką, żeby się tym nie przejmować.
Obiecała sobie, że przestanie zbierać kule, gdy znajdzie taką wymarzoną, z parą staruszków siedzących na ławce przed góralską chatą. Koniecznie trzymających się za ręce. – Już sama nie wiem, czy to sentymentalizm, czy moja wrodzona przekora – śmieje się.
Kontakt: osadamaruszyna.pl
Tekst i stylizacja: Agnieszka Wrodarczyk
Zdjęcia: Michał Skorupski
Zdjęcia: Michał Skorupski