Wszyscy mówili, że się nie da. Ale dla Marty i Wojtka nie ma rzeczy niemożliwych. Wycięli kawał dachu, wstawili ponad 30 okien i urządzili się na wymarzonym poddaszu.
Apartament na poddaszu – cegła i stare drewno
Cicho tu jak za miastem. Z okien widać chmury, tylko czasem gdzieś wybiją się czerwone dachy kamienic. Wiekowej cegły i starych desek nie powstydziłaby się stylowa stodoła. Ale do wsi stąd daleko, bo jesteśmy w Katowicach. Kilkanaście lat temu Wojtek przyprowadził tu Martę pierwszy raz. Wahał się, czy kupić takie znalezisko, bo strych wyglądał tak, jakby zatrzymał się w czasie. Ciemny, ledwo z kilkoma małymi okienkami, przykryty grubą warstwą kurzu, nieremontowany chyba od zawsze. I do tego czwarte piętro bez windy w przedwojennym budynku.
Marta od razu wiedziała, że są we właściwym miejscu. – Na początku nikt nie wierzył, że nam się uda. Znajomi przekonywali, że taniej będzie wybudować dom, niż pakować się w taki remont – opowiadają. Ale takie rady tylko ich zachęciły. Marta opowiada, że chyba najbardziej urzekła ich przestrzeń – w końcu to 200 metrów kwadratowych pod samym niebem. Sufit załamywał się nieregularnie, tworząc sklepienia i nawy. Pod nim aż roiło się od desek stropowych, wyglądały tak malowniczo, że w nowej aranżacji też zostały na wierzchu. Otwartą przestrzeń przecinają w paru miejscach drewniane słupy i ceglany filar.
Nie chcieli jej dzielić na mniejsze pomieszczenia, dlatego po wnętrzu można spacerować jak po amfiladzie – z kuchni do salonu, z salonu do sypialni, a stamtąd do pokoju kąpielowego. Za ścianą ukryli jedynie łazienkę dla gości, garderobę i pakamerę, a pokój dziewczynek schowali w białej konstrukcji z drewna, która wygląda jak mały domek.
Marta od razu wiedziała, że są we właściwym miejscu. – Na początku nikt nie wierzył, że nam się uda. Znajomi przekonywali, że taniej będzie wybudować dom, niż pakować się w taki remont – opowiadają. Ale takie rady tylko ich zachęciły. Marta opowiada, że chyba najbardziej urzekła ich przestrzeń – w końcu to 200 metrów kwadratowych pod samym niebem. Sufit załamywał się nieregularnie, tworząc sklepienia i nawy. Pod nim aż roiło się od desek stropowych, wyglądały tak malowniczo, że w nowej aranżacji też zostały na wierzchu. Otwartą przestrzeń przecinają w paru miejscach drewniane słupy i ceglany filar.
Nie chcieli jej dzielić na mniejsze pomieszczenia, dlatego po wnętrzu można spacerować jak po amfiladzie – z kuchni do salonu, z salonu do sypialni, a stamtąd do pokoju kąpielowego. Za ścianą ukryli jedynie łazienkę dla gości, garderobę i pakamerę, a pokój dziewczynek schowali w białej konstrukcji z drewna, która wygląda jak mały domek.
Zanim się wprowadzili, minęło pięć lat
Trzeba było wzmocnić konstrukcję, wstawić aż trzydzieści dwa dodatkowe okna i... wyciąć kawałek dachu. – Zamarzył nam się taras z widokiem na sąsiednie kamienice. Ale kolejni fachowcy odprawiali nas z kwitkiem – wspominają właściciele. Ostatnie piętro bez windy, jednokierunkowa ulica, stara zabudowa w centrum miasta. Ekipy przyjeżdżały, ale szybko rezygnowały, bo to nie było łatwe zlecenie. W końcu znalazła się firma, która spełniła marzenie Marty i Wojtka – teraz kuchnię od tarasu oddziela okno wysokie od podłogi aż po sufit.
Poddasze trafiło w ręce odpowiednich ludzi, ponieważ w tej rodzinie są same złote rączki. Marta skończyła wzornictwo na ASP i pod szyldem Saffa projektuje biżuterię. – Na początku chciałam, aby było po skandynawsku biało. Wojtek zgodził się jedynie na pobielaną podłogę, ale oryginalnej cegły już nie dał zamalować – opowiada. Łóżko w sypialni zaprojektowała sama – stoi na środku, pod samym oknem, w wezgłowiu ma półki na książki. Lampę do pokoju córek okleiła guzikami, tę w jadalni nakryła koronkową serwetą, pamiątką po prababci Celince.
– Stary stół stolarski znalazłam przez internet i pojechałam po niego samochodem osobowym, całe szczęście to było kombi. Panowie, którzy mi go sprzedawali, patrzyli na mnie z niedowierzaniem, powtarzając, że to duży mebel. Najwyraźniej nie taki wielki, bo udało mi się upchać go w bagażniku. Później przemalowałam deski na biało – opowiada. Dawniej na strych prowadziły dwa wejścia zabite grubymi dechami. Szkoda było wyrzucać takie solidne drewno – tata Marty oczyścił je, a potem zrobił z nich stół do jadalni i stolik kawowy na kółkach.
Poddasze trafiło w ręce odpowiednich ludzi, ponieważ w tej rodzinie są same złote rączki. Marta skończyła wzornictwo na ASP i pod szyldem Saffa projektuje biżuterię. – Na początku chciałam, aby było po skandynawsku biało. Wojtek zgodził się jedynie na pobielaną podłogę, ale oryginalnej cegły już nie dał zamalować – opowiada. Łóżko w sypialni zaprojektowała sama – stoi na środku, pod samym oknem, w wezgłowiu ma półki na książki. Lampę do pokoju córek okleiła guzikami, tę w jadalni nakryła koronkową serwetą, pamiątką po prababci Celince.
– Stary stół stolarski znalazłam przez internet i pojechałam po niego samochodem osobowym, całe szczęście to było kombi. Panowie, którzy mi go sprzedawali, patrzyli na mnie z niedowierzaniem, powtarzając, że to duży mebel. Najwyraźniej nie taki wielki, bo udało mi się upchać go w bagażniku. Później przemalowałam deski na biało – opowiada. Dawniej na strych prowadziły dwa wejścia zabite grubymi dechami. Szkoda było wyrzucać takie solidne drewno – tata Marty oczyścił je, a potem zrobił z nich stół do jadalni i stolik kawowy na kółkach.
Na poddasze wprowadzili się z malutką Hanią. Gdy na świat przyszła Marysia, wnoszenie dwóch wózków i zakupów na czwarte piętro stało się problemem. Mieszkanie zamienili więc na dom, ale trudno było rozstać się z miejscem, w które włożyli tyle serca. Apartament „Pod chmurami” można wynająć w serwisie Booking.com albo przez Airbnb.
Tekst: Magdalena Burkiewicz
Stylizacja: Michał Gulajski
Zdjęcia: Marcin Grabowiecki