Kury, koty, sad, a w nim stare gospodarstwo. To tutaj właśnie Pauline i Hans spełnili swoje marzenia o szczęśliwej farmie.
Stara farma nad brzegiem kanału Opsterland
Fryzja słynie z gorącokrwistych czarnych koni, holenderskich krów, malowniczych kanałów, przez które skakało się w dal za pomocą kija, a gdy wodę skuł lód, jeździło się po nich na panczenach. Nic dziwnego, że zauroczyła wrażliwych na piękno Pauline i Hansa. – Ach, te pejzaże – mówi Pauline, która jest malarką. – Szerokie, otwarte, z prawdziwym horyzontem, zieleń zlewa się z niebem. Gdy usłyszała, że nad brzegiem najpiękniejszego, jej zdaniem, kanału Opsterland jest stara farma, natychmiast pojechali ją obejrzeć. Na miejscu miny im zrzedły. – Dach dziurawy, urwane rynny, przegniłe okna i drzwi. – Pauline macha ręką. – Katastrofa. Ale nie mogliśmy przestać o niej myśleć.
Gospodarstwo wybudowano w 1850 roku
...a 80 lat później powstały stajnia i obora, w której teraz mieszkają gospodarze. Elektryczność dociągnął tu poprzedni właściciel, zrobił też betonową podłogę. Pauline wcale nie przeszkadzało, że zajmie salony po fryzach i holenderkach. Najważniejsze było, że belki stropowe są stare i piękne, a okna oryginalne, kute, jeszcze sprzed wojny. Resztę farmy zaczęli stopniowo przerabiać na pensjonat. Doszli do wniosku, że kiedy będą oboje na emeryturze, przyda im się zastrzyk gotówki.
Gospodarstwo urządzane w latach 70. straszyło brązowo-pomarańczowymi ścianami i linoleum. Gdy je zdejmowali, na prawo i lewo śmigały jaszczurki... Wreszcie spod kolejnych warstw farby i tapet odsłonili prawdziwe oblicze domu. Drewniane belki, komin z malowanymi płytkami, paradna szafa wbudowana w ścianę, używana do przechowywania najcenniejszych naczyń (stoi w salonie pensjonatu). Oryginalne podłogi wyłożone ręcznie heblowanymi deskami pomalowali gdzieniegdzie na tradycyjny ceglasty kolor.
Ratowanie starego domu okazało się dziełem ich życia
Zakasali rękawy i wzięli się do roboty: sami naprawiali i remontowali, sami też wyszukiwali na pchlich targach, a czasem po sąsiadach, starych mebli i detali. Hans wykonał okiennice, nauczył się też robić meble – ze starych drzwi zbił na przykład szafkę do sypialni. We fryzyjskich domostwach za takimi drzwiczkami kryły się łoża gospodarzy. – Oboje twardo stąpamy po ziemi, niczego w życiu nie upiększamy, lubimy umiar – mówi Pauline.
– Nie chcieliśmy przedobrzyć z urządzaniem, w końcu to było wiejskie gospodarstwo. Zdecydowali się na naturalne drewno – dąb i sosnę, odcienie bieli, szarości, do tego duże, proste meble. – Czasem nawet zbyt surowe, dlatego tu czy tam dorzuciłam coś lekko kiczowatego, jak na przykład drukowane poduszki – śmieje się Pauline.
Na dekoracje po 10 latach remontu nie zostało im zresztą wiele pieniędzy. Wtedy odkryli brocante – przydrożne sklepiki z antykami. Dzięki nim pani domu ma kolekcję drewnianych holenderskich chodaków, w jakich dawniej chodzili na tych terenach wieśniacy, kopyt do butów, które robiono na obstalunek, wieszaków na ubrania. Kompletuje też XIX-wieczny biały serwis z fabryki Sphinx, sygnowany przez Petrusa Regouta. To słynny holenderski producent porcelany. Obiecała sobie, że gdy zdobędzie wszystkie spodki i filiżanki, dom uzna za skończony.
Teskt i stylizacja: Monique van der Pauw, Joanna Halena
Zdjęcia TON BOUWER/www.moonshineweb.eu/CocoFeatures, Gap Interiors