Zbudowała dom na leśnej polanie, żeby żyć w swoim tempie. Goście przyjeżdżają do niej głównie poleniuchować. I nawet jeśli mają ambitny plan zwiedzania okolicy, zazwyczaj zostają… na tarasie.
Dom na leśnej polanie i dzikie zwierzęta
Najbardziej lubię siedzieć na tarasie i patrzeć, co robią koty albo konie – opowiada Danka. – Widać stąd las i stajnię, do której drzwi zawsze są otwarte, żeby zwierzęta mogły wychodzić, kiedy będą miały ochotę na spacer. Teraz jeden koń pije wodę, drugi skubie siano. Jest pora śniadania – dodaje. Stąd drogą przez las idzie się nad jezioro niewiele ponad kilometr, do leśniczówki równo kilometr, a do sąsiadów – kilka. – Na początku trochę się bałam, że w nocy zaskoczy mnie dzikie zwierzę, lis albo wilk, więc spałam z nożem pod poduszką – śmieje się. – Teraz już czuję się bezpiecznie. Za to mam różne przygody z kotami. Znalazłam w lesie parkę, którą nazwałam Kocia i Kocio. Czasem wdrapują się wysoko na drzewo i nie mogą zejść. Wzywam wtedy straż pożarną, ale raczej bezskutecznie i w końcu kota pomaga mi zdjąć któryś z sąsiadów. A zdarza się, że znikają konie. Arizona otwiera furtkę i idą z Pompidu dalej, niż powinny. Wtedy muszę szukać ich w lesie i wracać na oklep. Dzikie zwierzęta też dają o sobie znać. Goście oswoili lisa – potem wchodził do domu i wynosił buty, raz ukradł książkę, wsadził nos w niebieską farbę, którą malowałam furtkę. Za stajnią w słomie zamieszkał borsuk, widywałam go, jak przechadzał się po tarasach. Jelenie podczas rykowiska potrafią ryczeć niedaleko stajni.
Marzenie o pensjonacie
Danka sama wymyśliła, jak ma wyglądać jej życie w środku lasu pod Mierkami. Chciała mieć wygodny pensjonat i jakieś zwierzęta. Dom, na którym wzorowała własny, wypatrzyła w skansenie w pobliskim Olsztynku, podcieniowy, najczęściej spotykany na Żuławach Wiślanych. W jej okolicy, na granicy Warmii i Mazur, takich domów nie ma. – Spodobał mi się, bo pasuje do otoczenia i jest tak zbudowany, że daje schronienie i przed słońcem, i deszczem, gdy stoi się na zewnątrz – tłumaczy. Danka wynajmuje pięć pokoi. Tylko bliscy znajomi wiedzą, jak je nazywa. Jeden to „nad agregatem”, pamiątka po czasach, kiedy do domu jeszcze nie był podciągnięty prąd. Inny to „kropelka”, bo kiedyś po awarii rur został zalany. – Ubrania znajomej zafarbowały się wtedy na zielono. Pensjonat Kolonia Mazurska prowadzi od pięciu lat. Wcześniej mieszkała pod Warszawą. Dlaczego wybrała las? – Nie chciało mi się pracować – mówi. – No nie, trochę żartuję, po prostu chciałam żyć we własnym tempie – dodaje ze śmiechem. – Co ja tu robię? Krzątam się przy gościach i koniach, sprzątam, w gotowaniu pomaga mi jedna pani. Nasza specjalność to pstrąg z warzywami pieczony na ognisku, faszerowana cukinia, zupa z dyni i powidła śliwkowe. W jej pensjonacie nie ma planu dnia. – Śniadanie podaję, dopiero gdy goście wstaną – mówi. – A potem można na przykład pograć na pianinie, które brzmi trochę jak w saloonie z westernu, posiedzieć na tarasie z książką, piec ziemniaki w ognisku, popatrzeć na konie. Każdy robi to, co chce.
Kontakt do właścicielki: tel. 501 721 766, mierki@koloniamazurska.pl.
Tekst: Katarzyna Szczerbowska
Zdjęcia Rafał Lipski
Stylizacja: Agata Jaworska