Wytargowałaś właśnie u starego beduina „niezwykle atrakcyjną cenę” za antyczną pamiątkę. Szczęśliwa wracasz ze zdobyczą do hotelu, a tam w butiku widzisz kilka podobnych zabytków, w dodatku dwa razy tańszych!!! Cóż, każdy kiedyś płaci frycowe – podatek za gapiostwo, brak wiedzy i doświadczenia.
Skąd się wziął ten fryc? Tak zwano młodego, niedoświadczonego chłopaka, który po raz pierwszy szedł kosić zboże. Z tej okazji wprawni żniwiarze urządzali mu ceremonię frycowania. Najpierw oczekiwano od delikwenta, że da dyla. I dawał. Goniono go więc zaciekle, a potem smagając ukręconymi z trawy lub zboża „pytami”, zaganiano na pole. Tam, pod baldachimem z ustawionych na sztorc kos, czekali już „ksiądz” i „sędzia”.
Nieszczęsny fryc musiał spowiadać się, znosząc jednocześnie nacieranie pokrzywami, a potem wysłuchiwał wyroku „sędziego”, który decydował, jaką ilością napojów wyskokowych musi odkupić swoje przewiny. Wyrok egzekwowano wieczorem, w karczmie, w wyłącznie męskim gronie. Zdarzało się, że poczęstunek fundował dobrodusznie pan dziedzic albo że fryców (zwanych też wilkami) było kilku, dzięki czemu można było sobie pozwolić na bardziej obfity bankiet. Podobne atrakcje czekały początkujących flisaków – tu naturalnie nie mogło obejść się bez polewania wodą – oraz myśliwych. Frycowe tych ostatnich może przyprawić o dreszcze. Chyba że ktoś nie widzi nic makabrycznego w malowaniu twarzy krwią, okładaniu po zadku kordelasem (duży nóż myśliwski służący do patroszenia zwierzyny, fuj!) albo zmuszaniu do konsumpcji pieczeni z wilka.
Fotografie: Shutterstock.com