Projekt tego miejsca Agnieszka nosiła w sobie od dawna. Budowa domu przyniosła jej ukojenie w trudnej życiowo chwili. Teraz na organizowanych tu kursach jogi odnajdują spokój jej goście.
Dom Agnieszki – a właściwie dwa domy – stanął w Mazurskim Parku Krajobrazowym, w sercu Puszczy Piskiej, w strefie ciszy, poza hałaśliwymi szlakami turystycznymi. Budowa trwała zaledwie 3 lata i dla Agnieszki okazała się pewnego rodzaju terapią. – Znalazłam się wtedy na życiowym zakręcie. Zmagania z budową paradoksalnie pomogły mi uporać się z doświadczeniem utraty po rozstaniu – tak ocenia to dzisiaj. – Któregoś dnia przyjechałam tu z przyjaciółkami. Weszłyśmy na wzgórze, a tam zobaczyłam w wyobraźni cały projekt. Narysowałam te dwa domy sama. Mama przypomniała mi potem, że jako dziecko malowałam identyczne – opowiada. Aby dochować wierności stylowi i zachować prawdziwie wiejski charakter budynków, Agnieszka chodziła po wsi, podpatrując proporcje okien i drzwi w innych chatach. Dlatego jej posiadłość tak dobrze wtapia się w tutejszy krajobraz.
Jeszcze nie zdążyła się tu na dobre zadomowić, gdy narodził się kolejny pomysł. – Już wówczas uczyłam się masażu hawajskiego i praktykowałam jogę – mówi Agnieszka. – Któregoś dnia siedziałam na tarasie z moim nauczycielem, Piotrem. Wpatrywaliśmy się w jezioro. W pewnym momencie Piotr powiedział: „To świetne miejsce, zrób tutaj warsztaty jogi”. Rzeczywiście, miejsce jest idealne. Cisza, spokój, bliskość natury. Domy znajdują się w przytulisku u podnóża góry, a tuż za nimi rozciąga się jezioro... I tak wkrótce w jednym z budynków powstała sala do ćwiczeń dla piętnastoosobowej grupy i pokoje dla gości.
W urządzaniu wnętrz pomogli znajomi. Przywozili niepotrzebne meble. Szybko okazało się, jak przedziwnie splatają się historie przedmiotów i biografie ludzi. Do Agnieszki wrócił stół, który przed laty oddała przyjaciołom. Kupiła go jeszcze w PRL-u na kartki dla nowożeńców. Natomiast wygodny fotel, który wśród gości uchodzi za mebel wręcz kultowy, przytargała ze... śmietnika. Inne meble udało się kupić od lokalnego pasjonata staroci. Agnieszka miło wspomina wykańczanie domu: – To był jeden wielki eksperyment. Zatrudnionej przeze mnie ekipie tak dziwny wydał się kobaltowy odcień farby, którą postanowiłam pomalować kuchnię, że nie chcieli wziąć pędzli do rąk. Pierwsze pociągnięcia musiałam zrobić sama! Zaskakującym elementem była też podłoga, wyłożona starą, ręcznie wyrabianą cegłą, którą Agnieszka sprowadziła specjalnie do tego celu.
Dom ma zaledwie kilka lat, a już odbywały się tu warsztaty szkół jogi z całej Polski. Oprócz ćwiczeń i medytacji goście mogą przyłączyć się do wegetariańskich biesiad. Kuchnia Agnieszki, a zwłaszcza jej zupy i ciasta, przyrządzane metodą pięciu przemian, są już sławne wśród bywalców. – Staram się urozmaicać potrawy. Gotuję dania z różnych regionów świata – mówi Agnieszka. – Są dni kuchni hinduskiej, japońskiej... Moja córka, która po japonistyce ukończyła roczną szkołę parzenia herbaty w Kioto, organizuje ceremonie parzenia herbaty.
To nie koniec atrakcji. Ostatnio Agnieszka wyposażyła swój pensjonat w narty biegówki, bo, jak wiadomo, ten sport dzięki Justynie Kowalczyk zyskuje coraz więcej zwolenników. Powiększa się też jej kolekcja starych filmów i być może latem uda się zorganizować przegląd filmów retro. Najciekawsze są jednak imprezy sylwestrowe w gronie adeptów jogi. Północ witają... ciszą, medytując. Jak widać, posiadłość Agnieszki to miejsce otwarte zarówno dla tych, którzy szukają atmosfery letniska, jak i tych poszukujących spokoju i odosobnienia.
Agnieszka swój spokój tu znalazła. A nawet coś więcej. Kiedyś przyjaciele zażartowali, że jeśli nie chce być sama, powinna zbudować pomost, bo może wówczas ktoś do niej przypłynie. Niby skąd – przecież na drugim brzegu jest tylko puszcza. Ale – o dziwo – zaklęcie zadziałało. Bo Agnieszka w końcu poznała kogoś wyjątkowego. I stało się to mniej więcej wtedy, gdy robotnicy wbijali w pomost ostatnie gwoździe. I jak tu nie wierzyć w czary?
Tekst: Sylwia Urbańska
Zdjęcia: Mariusz Purta, Małgorzata Sałyga
www.lipowydom.pl