Chleb najlepiej rośnie, gdy mu się śpiewa. A marzenia, gdy się je dopieszcza jak żywe stworzenia. Takie zadbane chętniej się spełniają.
Krajobraz na pierwszy rzut oka nie jest tu imponujący. Mglisto, nogi zapadają się w wilgotnych trawach, z ziemi sterczą badyle. Droga wspina się do góry przez las.
A chwilę później zupełnie inny widok: polana pod samym niebem, a na niej jasny dom. Gospodarze Banicy, Jola i Tomek Nowakowie, zapraszają do swojego gościńca w tonie zachęcająco-uprzedzającym: „Beskid Niski nie znaczy wcale łatwy, gorszy czy nieciekawy. Beskid Niski to w tej chwili najbardziej dziki, tajemniczy i urokliwy z Beskidów. Nie ma tu hoteli, kiosków z pamiątkami, deptaków i wszechobecnych fast foodów”. Jeśli ktoś jest gotowy na taką mieszankę, nie powinien się zbyt długo zastanawiać.
W górach jest wszystko, co kocham
Nowakowie poznali się oczywiście w górach. Od chwili, gdy zaczęli „wspólne wędrowanie”, prowadzili schroniska: w Jamnej, na Maciejowej. I choć chcieli mieć wreszcie coś własnego, o Banicy nie myśleli jako o swoim domu. Ale zdaje się, że Banica ich sobie upatrzyła. Bo, jak twierdzi Jola, każde miejsce mówi i właśnie Banica do nich przemówiła. Zanim jednak stała się ich domem, musieli zdecydować się na niewygody i poświęcenie.
Budynek wymagał kapitalnego remontu – wcześniej było tu studenckie schronisko Almaturu, jeszcze dawniej zwykła łemkowska chałupa. Żeby zdobyć fundusze, zdecydowali się na rozłąkę: Tomek remontował, a Jola została w Gorcach i zarabiała na nowy dom pierogami i naleśnikami – bo Maciejowa słynęła z doskonałej kuchni.
Po roku pracowitego przysposabiania Gościńca stało się coś złego – cały wysiłek poszedł na marne – ogień strawił niemal wszystko. Z domu została tylko kamienna podmurówka starej chałupy. Co było robić? Zabrali się do pracy. I choć zajęło to pięć lat, Banica stanęła od nowa.
I był Beskid, i były słowa
Wieś Banica leży w otulinie Magurskiego Parku Narodowego. Przed wojną było tu ponad sześćdziesiąt chałup, szkoła, karczma. Teraz wszystko wyludnione. Dom Nowaków w tym krajobrazie tym bardziej staje się ostoją gościnności. A obok drugi, ich syna Jędrka, który wrócił tu po studiach w Krakowie.
Na polanie pasą się kozy doglądane przez matkującą im klacz, na werandzie śpi kot. Kozy bez przerwy dostarczają emocji. A to wlezą na taras i wyjedzą kwiaty z donic, a to obgryzą młode drzewka owocowe w świeżo posadzonym sadzie. Są tak szybkie i sprytne, że trzeba mieć oczy dookoła głowy, a i tak trudno za nimi nadążyć. Na początku były cztery, teraz jest dziesięć. Oczywiście, każda ma imię – Włóczka, Betti, Miłka, Cyga – i dożywocie na Banicy. Rasy są mieszanej, bo Nowakowie nie mają ambicji do ras selekcjonowanych. Wszystkie za to dogłaskane, więc dają dużo mleka. Świetnego.
Jędrzej robi z niego przepyszne sery: fety i twarożki z ziołami, orzechami czy oliwkami. Twarożek z mleka koziego robi się identycznie jak z krowiego. Trzeba postawić mleko w cieple do zakwaszenia, a potem ogrzać i odcedzić serwatkę. A później doprawić według fantazji i „lubienia”.
Sąsiedzi wpadają pogadać, zjeść, napić się kawy, wódki, słowackiego kelta. Kiedyś w pobliskim Czarnem żyła słynna hipisowska komuna. Z osłem, lamami, owcami, psami, kotami. Dziś w okolicy mieszka niewiele osób, ale i tak połowa to lokalne legendy, z których największą jest chyba Andrzej Stasiuk – swoista beskidzka atrakcja turystyczna.
Chleb się chlebie…
„Witam was – pisze do nas Jola, gdy prosimy o przepis na słynny banicki chleb na kapuście. – Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale roboty tyle, że wieczorem padam i o niczym nie pamiętam. Ale już opowiadam o chlebie. Przepis na chleb pieczony na liściu kapuścianym przekazywany jest w rodzinie po babci Tomasza, Kazi. My dostaliśmy go od kuzynki Hanki. Teraz zna go już pewnie czwarte pokolenie, więc sami rozumiecie, że to sekret. A zresztą, niech tam…
Potrzebna będzie mąka z różnych ziaren – najlepiej trzy rodzaje: 3 kilogramy białej i po kilogramie żytniej razowej i grubo mielonej owsianej, 3 litry wody, 3 łyżki soli, smakowite ziarna: słonecznika, dyni, sezamu, garść kminku. Raniusieńko robimy zaczyn chlebowy: mieszamy zakwas (w Banicy mamy zakwas z poprzedniego pieczenia chleba, przechowywany w słoiczku w lodówce) z częścią mąki, wody i soli.
Po kilku godzinach rozpalamy w piecu chlebowym, potem dodajemy do zaczynu resztę mąki, formujemy chlebusie, śpiewając piosenkę Wojtka Bellona o Cześku Piekarzu:
»Chleb się chlebie, chleb się chlebie, bo nad chleb być może co? Chleb się chlebie, chleb się chlebie, niech ci nigdy nie zabraknie wody, rąk i ziarna…«.
Potem ułożone na liściach chlebusie wkłada się na trzy zdrowaśki do pieca i wyjmuje gorące, uśmiechnięte. A potem, jeszcze ciepłe, smaruje się masełkiem... pycha!”. – Wszyscy jesteśmy przykładem, że marzenia się spełniają – wymarzone miejsce, wymarzony dom i koń, i kozy, i wnuk. Trzeba tylko bardzo chcieć. Więc może i te najskrytsze, niewypowiedziane, kiedyś się spełnią? Poczekamy – uśmiecha się Jola.
Tekst: Marian Ogonek
Fotografie: Andrzej Pisarski, Radek Wojnar
Stylizacja: Grażyna Bieganik
Kontakt: Jola, Tomek i Jędrek – tel. 018 351 00 43, e-mail: Gosciniecbanica@op.pl,
www.banica.com.pl
Krzywa Banica 2, 38-307 Sekowa, woj. Małopolskie