Zbigniew Butryn zna się na kowalstwie, garbowaniu skóry i stolarce. Zrobi każdy instrument, jaki sobie wymarzy. Uparł się, że odtworzy dawną sukę biłgorajską. Dziś uczy młodych, jak się na niej gra.
„Bigbitowiec na wsi”
Pan Zbigniew mówi, że należy do pokolenia dzieci kwiatów. – Słuchało się Radia Luxembourg, znajomi marynarze przywozili z podróży zagraniczne płyty: The Shadows, Beatlesów. A z polskich zespołów mistrzami byli Skaldowie – wspomina lata 60., kiedy to zakochał się w bigbicie, jak mówili wtedy na rock’n’rolla. Marzył, żeby grać taką muzykę, ale kupić gitarę wcale nie było łatwo. Postanowił, że sam ją zrobi. Drewno dostał od stryja, który był stolarzem, a z przetopionych wojennych nabojów wyszły progi, czyli te metalowe blaszki na gryfie. Brat pomógł mu przy elektronice i już – miał gitarę basową. Od tej pory grał, gdzie się dało: na weselach, potańcówkach, dancingach, a nawet rozmaitych akademiach „ku czci”.
Jednocześnie, słuchając folkowych zespołów, zainteresował się tradycyjną muzyką ludową. Zaczął występować z Kapelą Dudków ze Zdziłowic. Dudkowie grali melodie regionu biłgorajskiego, a repertuar przekazywali sobie od 1865 roku z ojca na syna. Pan Zbigniew dołączył do nich i został w kapeli basistą, chociaż nie gitarowym, jak Paul McCartney. Tu miał akompaniować na basach – instrumencie ludowym, trochę mniejszym od wiolonczeli, na którym gra się smyczkiem. Bigbitowiec na wsi.
„Po co to panu, skoro masz pan taką ładną gitarę?”
Szybko się okazało, że nawet grając modne przeboje na weselach, można się sporo nauczyć o muzyce ludowej. Wśród bawiących się gości zawsze trafili się jacyś fantastyczni grajkowie, często starsze osoby, którzy chętnie opowiadali o tradycyjnych sposobach gry i nucili stare melodie. Na prośbę Mariana Domańskiego, muzyka i wielkiego pasjonata kultury ludowej, z którym pan Zbigniew poznał się na nagraniach w radiu, zaczął wypytywać weselników o pewien zapomniany instrument – sukę biłgorajską. Ale patrzyli na niego z pobłażaniem. – Po co to panu, skoro masz pan taką ładną gitarę? – pytali. Nigdy nie słyszeli, jak brzmiały suki, bo od końca XIX wieku nikt już na nich nie grał. Znane były tylko z opowiadań.
Ale pan Zbigniew się uparł, że się tego dowie. Po śmierci Mariana Domańskiego potraktował jego niedokończony projekt jako testament do zrealizowania. Łatwo nie było. Bez dostępu do archiwów poszukiwania przypominały błądzenie we mgle. Przełomem okazał się znaczek pocztowy. Pochodził z wydanej w 1985 roku serii „Polskie instrumenty ludowe” i przedstawiał właśnie sukę. Przypominała skrzypce, na grubej szyjce miała ozdobną rozetę i trzy szeroko rozstawione struny.
Ostatecznie zrekonstruowany instrument powstał jednak na podstawie starej akwareli. Pan Zbigniew wziął linijkę, dokładnie zmierzył obrazek i znowu udał się po pomoc do brata. Tym razem młodszego, który jest grafikiem komputerowym. Wspólnymi siłami opracowali projekt suki, a pan Zbigniew ją zbudował. Pozostało już tylko nauczyć się na niej grać. Za rekonstrukcję suki dostał nagrodę na najważniejszym w Polsce festiwalu kapel ludowych, wystąpił z nią też w Filharmonii Narodowej.
„Jak muzyk został lutnikiem”
Na suce biłgorajskiej się nie skończyło. Pan Zbigniew buduje basy, fidel płocką (też dawny instrument smyczkowy), tarabany, bębenki – co się komu zamarzy. Sam robi nie tylko drewniane części, ale też każdy najmniejszy element. Wykuwa metalowe śrubki, garbuje skórę na bębny, na tradycyjnej falownicy wygina obręcze z cieniutkich brzozowych deseczek, przygotowuje włosie na smyczki. Najlepsze jest od siwków, kare mają za tłuste.
Szkoła w Szklarni. Dzisiaj pan Zbigniew z synem i synową koncertuje jako Rodzinna Kapela Butrynów. Prowadzi też Szkołę Suki Biłgorajskiej, gdzie młodzi ludzie uczą się gry na tradycyjnych instrumentach. A kiedy przychodzi czas ich pierwszego występu, pomaga im pokonać tremę.
Na gryfie suki przyczepia czerwony pomponik – dla uroku – żartuje. Żeby wszyscy patrzyli na ozdobę, a nie na grajka. – Potem wystarczy zamknąć oczy i grać. Przecież dajemy ludziom coś pięknego – radzi uczniom. Szkoła działa we wsi Szklarnia w Lasach Janowskich, gdzie pan Zbigniew jest też leśnikiem i opiekunem koników biłgorajskich.
To hodowla zachowawcza, więc żyją sobie w lesie tak jak ich przodek tarpan. – Mam z konikami porozumienie, traktują mnie jak przewodnika, guru. Kiedy odejdą za daleko, gram im na suce i wtedy wracają.
Tekst: Joanna Zaguła
Zdjęcia Gutek Zegier
Zapraszamy również do artykułu: Drewniane wycinanki.