Historia Magdy i Mateusza jest jak precyzyjnie napisany, bardzo smakowity i dobrze doprawiony scenariusz.
Mateusz pracuje w Warszawie i do Wlenia przyjeżdża na weekendy, a wtedy każdą chwilę spędza z synami.
13 LAT TEMU.
Magda pracuje w agencji reklamowej.
A właściwie nie pracuje, tylko haruje. Uwielbia gotować, więc zawsze tak się zakręci, żeby wymyślać scenariusze dla firm związanych z branżą kulinarną. Poznaje kucharzy, zagląda im do garnków, podpytuje. Uczy się. A w weekendy sama pichci. – Koledzy tak się przyzwyczaili, że dzwonili w piątki i pytali, co będzie do jedzenia, żeby z winem utrafić.
Magda oszczędza każdy grosz, bo wie, że samo szczęście to za mało. Trzeba mieć pieniądze na start. W wolnych chwilach pisze scenariusz dla siebie i męża Mateusza: będą mieli dom w małym miasteczku, nad rzeką, na skrajnej działce z widokiem. Wiedzą, gdzie go szukać. Ona jest z Wrocławia, a on z Zielonej Góry. Dolny Śląsk znają jak własną kieszeń. Jeszcze gdy Mateusz studiował w Poznaniu architekturę, robili wycieczki z aparatem, żeby uchwycić detale, klimaty, cykali portrety domom.
Tu jest i pięknie, i blisko do świata. – Kilka godzin i jesteśmy w Toskanii, gdzie Mateusz właśnie buduje. Można wyskoczyć do Berlina, Pragi. Teraz, już na poważnie, jeżdżą od miasteczka do miasteczka, przeglądają lokalne gazety, wreszcie – jest! Wleń. Zapomniana przedwojenna miejscowość wypoczynkowa koło Jeleniej Góry, otoczona lasami i łagodnymi garbami Izerów. Ich gospodarstwo jest przytulone do pagórka, który chroni przed zachodnimi wiatrami i tworzy niesamowity klimat dziedzińca. U podnóża płynie Bóbr.
5 LAT TEMU.
Nagły zwrot akcji w scenariuszu. Dom, który miał być inwestycją na przyszłość, musi być gotowy zaraz. Magda jest w ciąży. – Nie chciałam wychowywać dzieci, orząc w korporacji.
Mateusz zaczyna remont. I znajduje cegły datowane na 1764 rok. Budynek jest wprawdzie w tragicznym stanie, ale najpiękniejsze pomieszczenia udaje się uratować. Kamienny parter na podbudowie z łupku, ściany z piaskowca, które świetnie chronią przed wilgocią, mur pruski na piętrze ze zdrowymi belkami wypełnionymi ręcznie wyrabianą cegłą. Stodoła z piaskowca na skarpie z widokiem na pasmo Karkonoszy, przy dobrej pogodzie widać Śnieżkę. Idealne miejsce na dom gościnny. Maluje pokoje na biało – od razu robi się jasno, słonecznie. Siedlisko traci niemiecki ciężar, nabiera skandynawskiej lekkości.
Meble z demobilu, targów staroci, IKEA. Stół – z wygrzebanych w stodole dębowych belek, odkażonych i ręcznie oczyszczonych. Nogi – z rzeźbionych piaskowcowych cokołów. Kabina prysznicowa z łupku. Nowocześnie, ale z materiałów, z których buduje się w okolicy od setek lat.
Przy ozdabianiu domu do akcji wkraczają utalentowane przyjaciółki po Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu: Marianna Sztyma, Ania Pol i Magda Wolna. Wymyślają cudne detale: przywieszki do kluczy, etykiety na słoiki z domowymi smakołykami. Magda pływa w ciąży kajakiem, pluska się w Bobrze. Wreszcie czuje, że żyje.
3 LATA TEMU.
Synek ma już rok, czas otworzyć wymarzoną agroturystykę. – Gdziekolwiek mieszkaliśmy, zawsze mieliśmy pełno gości. Może więc taki powinien być sposób na życie?
Magda rozsyła wici po zaprzyjaźnionych copywriterach, żeby wymyślili fajną nazwę. – Szli w jakieś niemieckie, szukali korzeni, więc sama się wzięła. I wyszła Polna Zdrój, bo ulica Polna i obok rzeczka. A brzmi co najmniej jak Świeradów Zdrój.
Razem z Mateuszem gotują, pieką, wędzą. Wszystko robią sami, mają ogród, małą szklarnię, poniemiecki sad, ostatnio zbudowali wędzarnię. Magda objeździła gospodarstwa w okolicy, od sąsiadów ma jajka, kury, króliki, sery, dziczyznę. Grzyby z lasu, ryby z Bobru (wspaniałe pstrągi tu są, nawet mistrzostwa Europy w łowieniu były). Ściąga dużo oryginalnych przypraw, sole, pieprze, papryki.
– Goście są w szoku – śmieje się. – Człowiek się spodziewa, że jak jedzie do takiego Wlenia, to bigos dostanie, pierogi i schabowego na pół talerza. A tu niespodzianka! Kuchnia meksykańska na przykład, na ostro. Większość ludzi do nas wraca, bo tak im wszystko smakuje. Mamy nawet taką jedną parę, co z Jeleniej specjalnie przyjeżdża i nocuje, choć to tylko kilkanaście kilometrów. Wszystko po to, by się w spokoju nacieszyć jedzeniem.
Ostatnio zakochała się w topinamburze. Obsiała jedną rabatkę, a rozlazł się na pół pola. I dobrze, bo jest pyszny. Na zupy, kremy, zapiekanki, frytki. Słodko-orzechowy i lekkostrawny. Mateusz spisuje jej pomysły na dania, bo ma ich tyle, że sama zapomina.
TERAZ.
Magda zaplanowała wakacje. Trzy miesiące po trzech latach pracy. – W sumie mogłabym zostać w domu, ale wtedy nie wypoczęłabym. W gospodarstwie nie da się nie pracować, chociaż do Wlenia przeprowadzili się rodzice. Zwłaszcza że synków jest już dwóch, Franciszek, 4 lata, i Bronisław, 1,5 roku.
Gdzie się wybiera? Tybet, żeby pomedytować, a może jakaś pustynia, żeby pobyczyć się na słońcu? Gdzie tam. – Do Jeleniej Góry jadę. Zabieram piekarnik, ulubione noże i patelnie. Wreszcie spokojnie pobawię się w gotowanie. Mąż też jedzie – śmieje się. – Wracamy przed Wielkanocą. Ktoś musi odpalić wędzarnię.
Tekst: Joanna Halena
Zdjęcia: Michał Mrowiec i Radek Berent
Stylizacja: Patrycja Sapiełkin-Strupiechowska