salon rustykalny

Mazowsze: niebieski domek z rustykalnym wnętrzem

Domy w Polsce

Niebieski domek był spełnieniem marzeń mieszczuchów. Kasia – dziennikarka radiowa, i Marcin – były piłkarz, dziś komentator sportowy, dorastali na warszawskich blokowiskach. W ich rodzinach nikt nie miał ani ziemi, ani domu. Po ślubie także zamieszkali w bloku i to takim, który ma aż 550 mieszkań i tam wychowywali córkę Marysię. Wieś widywali co najwyżej w czasie wakacji w agroturystyce. – Kiedy przychodził weekend albo lato, czuliśmy, że nie mamy się gdzie podziać – mówi Kasia.

reklama
drzwi rustykalne
Gęsi sąsiadki Kasia i Marcin nazywają arystokratkami, takie są piękne i dostojne. Marysia uwielbia chodzić do pani Grażyny i pomagać jej przy zwierzętach.

Temat kupna kawałka ziemi oddalonego od cywilizacji – odskoczni od miejskiego życia – wracał więc w ich rozmowach coraz częściej. Przez dobre cztery lata jeździli ioglądali  kolejne domy. Najpierw na Warmii, ale było drogo, potem w górach, lecz doszli do wniosku, że to jednak trochę za daleko, by wyskoczyć na weekend. Aż w końcu, zniechęceni, porzucili poszukiwania. I wtedy, niespodziewanie, Kasi wpadł w oko post, który jej kolega z liceum zamieścił na Facebooku – o domu, który sprzedawali jego znajomi. Blisko, na Mazowszu. – Kliknęłam w zdjęcie – opowiada – a tu piękny, niebieski domek, jak z bajki. 

Dom z werandą jak na amerykańskiej prerii

– Kiedy pojechaliśmy go obejrzeć w maju dwa lata temu – wspomina Kasia – pogoda była paskudna. Ale jak stanęliśmy na tej ziemi i spojrzeliśmy na pola i przestrzeń po horyzont, typowy mazowiecki krajobraz – wiedzieliśmy, że to jest  nasze miejsce. Bardzo szybko podjęliśmy decyzję o kupnie, tym bardziej że cena była dobra. No i posiadłość leży znacznie bliżej Warszawy niż te, które wcześniej oglądaliśmy – tylko 90 kilometrów. Wszystko idealnie skrojone na naszą miarę.

Dom był prosty, z lat 80., ale poprzedni właściciele, zafascynowani Ameryką, dobudowali wzdłuż jednej ze ścian werandę z płotkiem. Wygląda więc trochę jak chatka na prerii, gdzie w bujanym fotelu kołysze się kowboj, popijając mrożoną herbatę. Z amerykańskiej miłości wzięły się też drzwi do łazienki, jak do stodoły, i belkowane sufity. 

Kasia z Marcinem przemalowali je na biało i odświeżyli ściany, wiele więcej nie musieli zmieniać. Poprzedni właściciel skończył ASP i miał artystyczne zacięcie – dużo rzeczy zrobił w domu sam. Zamiast szafek kuchennych wstawił zabytkowy duży bufet z miejscem na zlew i kuchenkę, położył na parterze piękną dębową klepkę. No i jeszcze zamienili pokój, który wcześniej był sypialnią szczeniaków, bo dawna właścicielka hodowała wyżły weimarskie, w kącik wypoczynkowy z fotelami i stolikiem do gry w planszówki. – Lubię w niebieskim domku to, że ma tyle miejsc, gdzie możemy spędzać czas razem, bo w naszym warszawskim mieszkaniu ich brakuje – mówi Kasia. – W kuchni wspólnie gotujemy i pieczemy, siedzimy razem przy dużym stole w jadalni albo na werandzie. Nie ma telewizora, więc mamy czas na rozmowy.

makrama
Zamiast wozić meble do renowacji do Warszawy, oddali je lokalnemu tapicerowi, który pięknie odmalował stół i fotel na niebiesko. Makramy robiła przyjaciółka Kasi.

Styl rustykalny w zgodzie z naturą

Gdy kupili dom, weszli też do lokalnej społeczności. – Miejscowi byli nas równie ciekawi jak my ich – opowiada Kasia – więc szybko nawiązały się kontakty. – Oni kategorycznie oświadczyli, że nie będą nam sprzedawać mleka, tylko dawać w prezencie, bo przecież jesteśmy sąsiadami, my im z kolei pomagamy w różnych pracach. – Marcin od razu jak przyjedziemy idzie na obrządek krów – dojenie i karmienie, a jeśli o trzeciej w nocy ktoś zadzwoni, że rodzi się cielak 
i potrzebna pomoc, to trzeba się stawić – śmieje się. – Ale najbardziej lubimy z naszymi sąsiadami rozmawiać. Wystarczy wyjść  na drogę, zawsze się kogoś spotka. Relacje są tu znacznie bliższe niż w mieście, a ludzie mają dla siebie czas. 

Ale wieś to nie tylko sielanka. Jeśli trwają żniwa, kombajny ruszają na pole bladym świtem i nic nie poradzisz na hałas. Albo trzeba poczekać z dojazdem pod dom, bo ktoś akurat rozładowuje buraki na drodze. Im to jednak nie przeszkadza. Dziewięcioletniej Marysi nie brakuje tu koleżanek, bo całe dnie spędza w gospodarstwie pani Grażyny. Pomaga sąsiadce karmić krowy, gęsi i króliki, i marzy o przeprowadzce na stałe. 

Jej rodzice tu docenili, jak wiele rzeczy w naszym życiu dyktuje natura i że trzeba umieć żyć z nią w zgodzie. –Przychodzi wrzesień i wiem, że będę miała w domu myszy, które pobuszują do listopada i pójdą spać. A kiedy zaczynają wykluwać się kurczaki i kaczki, cieszę się, że wreszcie idzie wiosna – opowiada Kasia i dodaje: –  Nasi sąsiedzi żyją w rytmie pór roku i jedzą dużo lepiej niż mieszczuchy. Latem świeże warzywa i owoce, zimą kiszonki, mnóstwo własnych produktów. Czy to zmieniło i naszą kuchnię? Jajka bierzemy już tylko od nich. Kupiliśmy też książkę i zaczęliśmy robić ser podpuszczkowy, taki w stylu korycińskiego. A za nami cała wieś, bo dotąd warzyli tylko twaróg – śmieje się. 

Więcej zdjęć obejrzysz w galerii.

TEKST: AGNIESZKA WÓJCIŃSKA
Zdjęcia: JACEK KUCHARCZYK  
Stylizacja i produkcja: MAŁGORZATA TOMCZYK

Zobacz także:
Dom na Podlasiu – rustykalne wnętrza pełne staroci
Zobacz także:
Pod Srebrną Górą: ule i kolorowe dekoracje z pchlich targów

Zobacz również