Kiedy dom od kilku pokoleń jest w rękach zbieraczy antyków, niełatwo zrobić generalne porządki i remont. Jak trudno się rozstać choćby ze stołkiem – przekonał się pan Dominik.
Gdy czasem na strychu w starym domu znajdujesz walizkę, a w niej bibeloty z dawnych czasów, czujesz się jak poszukiwacz skarbów, który na bezludnej wyspie wykopał z piasku tajemniczy kuferek. To mieszanina podniecenia, radości, ciekawości, ale i zadumy, bo dotykasz rzeczy, które nie należały do ciebie, lecz do bliskich osób.
Dominik przeżył to wszystko, gdy odziedziczył wiejski dom, wybudowany w Burgundii jakieś 150 lat temu. Pamiętał go z dzieciństwa jak przez mgłę. Mieszkała tam prababcia Marie, a on jako dzieciak przyjeżdżał na całe lato na wakacje.
– Były idealne. Włóczyłem się wśród winnic z braćmi i siostrą, kupowaliśmy świeżo udojone mleko od gospodarzy, a tata zrobił mi wędkę i razem łowiliśmy ryby. Babcia przygotowywała najlepszą zapiekankę z cukinii, pomidorów i ziemniaków pod słońcem – wspomina. Gdy o tym myśli, zaraz przypomina mu się film „Ratatuj”. Czuje się zupełnie jak paryski krytyk kulinarny, który pod wpływem smaków z dzieciństwa spędzonego na wsi doznaje olśnienia i nagle odkrywa to, co naprawdę jest w życiu ważne.
Prababcia zmarła 50 lat temu, mama jednak nie dojrzała jeszcze wtedy do wiejskiego życia i wolała cieszyć się urokami Paryża. Ale kilka lat później spakowała manatki, dosłownie wszystko, i wyniosła się na wieś. Z naczyniami, obrazami, miedzianymi garnkami, którymi zapełniła cały dom po prababci. Zabrała nawet pianino. Nie zawracała sobie głowy remontami, wprowadziła się po prostu z impetem w latach 60., zupełnie jakby chciała zatrzymać wehikuł czasu w miejscu, w którym była najszczęśliwsza.
Gdy zmarła, Dominikowi nawet przez myśl nie przeszło, że mógłby dom sprzedać. Mieszka wprawdzie w Holandii, ale wakacje w Burgundii – czyż to nie brzmi pięknie? I znajomo? Henk, przyjaciel i dekorator, który już wcześniej urządzał mu mieszkania, aż zatarł ręce z radości – nie chodziło mu wcale o wyjazd do Burgundii, ale o to, że wreszcie zrobi porządek z tym bałaganem. Natrafił jednak na zdecydowany opór. Dominik zadziwiająco dobrze poczuł się wśród szpargałów po obu paniach. Korek, juta, wzorzyste tapety, malowane na ciemne kolory sufity, kamienne garnki, emaliowane imbryki, stare formy do pieczenia, w których dziś trzyma owoce, wiklinowe kosze i walizki, lampy naftowe, lustra w złoconych ramach, gdzieniegdzie obrazy, które namalowała matka – oświadczył, że nie zamierza niczego wyrzucać. Wśród wszystkich tych przedmiotów wracał do beztroskich czasów dzieciństwa.
Henk musiał więc użyć fortelu. Obiecał, że porządki odsłonią prawdziwą duszę domu i pokażą to wszystko, czego nie widać pod tonami rupieci, a co naprawdę warto pokazać. Zaprosił do domu handlowców zaopatrujących okoliczne pchle targi w starocie. Przyszli zadowoleni, że ubiją dobre interesy i kompletnie nieświadomi niebezpieczeństwa. Czoła stawił im bojowo nastawiony pan domu, walcząc zażarcie o każde krzesło i szafkę. Coś jednak udało się sprzedać i przewietrzyć pokoje. Teraz Henk mógł zabrać się do urządzania.
– Nie zamierzałem kupować nowych mebli, chciałem wykorzystać tylko to, co już tu było – mówi dekorator – ale zależało mi też na tym, żeby dało się wygodnie przechodzić z pokoju do pokoju i żeby można było podziwiać piękno gromadzonych przez pokolenia antyków. Sam bardzo je cenię za to, że każde zadrapanie opowiada jakąś historię. Przy okazji namówił Dominika na remont dachu, instalacji elektrycznej i wodociągowej, wymienili okna, przemalowali ściany na jasne kolory ze skandynawskiej palety barw, takiej samej, jak wykorzystywana w pałacach Ludwika XV. Od razu pojaśniało i zrobiło się bardziej nowocześnie.
Część tkanin – lnów, koronek i haftowanych batystów – znaleźli w bieliźniarce prababci Marie, po te bardziej wykwintne wybrali się do Paryża. – Henk polował na nie jak prawdziwy myśliwy – wspomina Dominik. – Koronki, wstążki, chwosty to jego żywioł. Nigdy nie zapomnę, jak odkrył w domu niepozorną szafeczkę, w której kłębiły się nici i motki wełny. Nie ma się co dziwić, skończył Akademię Mody w Amsterdamie, jest mistrzem igły i nitki. – Tu udowodnił, że z nastrojowymi baldachimami czy romantycznymi zasłonami na okna radzi sobie równie dobrze jak ze smokingami czy wymyślnymi strojami na pokazy haute couture – śmieje się Dominik.
Stare meble w salonie należały jeszcze do prababci Marie. Dominik wędruje z nimi po całym salonie. Stałe miejsce przed kominkiem ma tylko fotel z podnóżkiem. Mama lubiła w nim czytać, a prababcia wygrzewać stopy przy kominku i słuchać tykania ogromnego zegara z wahadłem. Piękny welur na stylowe obicia w kolorze starego złota podarowała Dominikowi siostra. – Całe to miejsce było jak ogromny skarbiec. Po remoncie i wielkim sprzątaniu cudowne rzeczy ukazały się wszędzie, tak jak obiecał Henk: starodawne monogramy na pościeli, książki, ceramiczne naczynia, których wciąż używamy. Robiąc to każdego dnia, ożywiamy wspomnienia – mówi pan domu.
Tekst: Joanna Halena, Monique Van Der Pauw
Stylizacja: Henk Lokhorst, Monique Van Der Pauw/Coco Features
Zdjęcia: Ton Bouwer/Coco Features