Jest minus dwanaście, ale kto by siedział w domu, gdy za oknem zaspy do pasa, białe jak mleko. W Warszawie coś takiego się nie zdarza.
Wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy kupili działkę na Mazurach. Cena była atrakcyjna, poza tym gdzieś tam w głowach Ani i Mariana Sojów już kiełkowała myśl, że może kiedyś fajnie byłoby mieć swoje miejsce z dala od miasta. Takie, gdzie bez napinania się i rezerwacji można przywieźć dzieci oraz przyjaciół. Wreszcie zdecydowali: budujemy się! Od podstaw.
Szukając projektu, wiedzieli jedno: nie chcą rustykalnego domku z drewna. Architekt zaproponował im więc nowoczesny projekt, który jednak przypomina tradycyjną stodołę. Tak Sojowie zbudowali dom. Dom Sojowy. – To takie nasze trzecie dziecko – mówi Ania. – Coś, co stworzyliśmy wspólnie, czasem się kłócąc, często idąc na kompromisy – dodaje. Sami malowali ściany i kładli tapety. Ania, która jest projektantką wnętrz, dobrała dekoracje. – Zależało mi na tym, żeby było ładnie, nie zawsze praktycznie – śmieje się. Udało się.
Sojowie, a szczególnie Sojątka, uwielbiają przyjeżdżać na Mazury. Olek i Kostek potrafią wstać o szóstej rano i wybiec na łąkę, by razem z sąsiadem, panem Markiem, wyprowadzić krowy. Ania i Marian kupują świeże mleko i jajka, a potem celebrują rodzinne śniadanie. Później chłopcy lepią bałwana, robią karmniki dla ptaków, pomagają tacie rozpalić ognisko. Jadą na kulig do Gałkowa lub na targ staroci w Rozogach, gdzie można nie tylko się potargować, ale i posłuchać o historii okolicy. Dzieje się tyle, że odpoczywają dopiero wieczorem.
Tekst: Karolina Zawadzka
Stylizacja: Anna Wiśniewska-Soja
Zdjęcia: Michał Mrowiec