Katarzyna Rosik z Akademii Kolberga, uczennica wiejskich muzykantów i tancerzy, opowiada o Wiejskich Klubach Tańca i dawnych zabawach.
Podobno zna pani przepis na udaną potańcówkę?
Trzeba zebrać kilku muzykantów, tancerzy, do tego szczypta wódeczki, coś do przegryzienia i gotowe. Panie z koła gospodyń robią ciasta, pierogi, chleb ze smalcem, zdarzyło się nawet, że ktoś ubił świniaka. A, jeszcze remiza jest potrzebna, taka z drewnianą podłogą. Czyli przed remontem, bo teraz kładą terakotę i muzyka dudni.
Skąd pomysł na Wiejskie Kluby Tańca?
Zaczęło się od tego, że Maciek Żurek i Markus Ruczko ze Stowarzyszenia „Tratwa” chcieli poznać tradycyjne mazurki, polki i oberki. Dotarli do Jana Gacy, nieżyjącego już znakomitego skrzypka ludowego, który z miejsca zaczął ich uczyć grać. Dołączali do niego kolejni uczniowie, w końcu dotarło do nich, że ta muzyka jest naprawdę żywa, kiedy przygrywa do tańca. Zaczęli więc urządzać zabawy. Początki nie były wcale łatwe, bo ludzie trochę tę muzykę zapomnieli, a trochę też się jej wstydzili. Teraz zabawy organizują strażacy, panie ze stowarzyszeń, lokalni mecenasi.
Kto przychodzi na te imprezy?
Głównie stare wygi. Jak się roztańczą, to niejeden młody nie dotrzymuje im kroku. Nie bez oporów, ale udaje się namówić też miejscową młodzież, ściągają tancerze z miast. Parkiet jest pełen. Na zabawie w Wirze strażacy sprzedali 256 biletów.
Dużo was jest?
Obecnie działa sześć klubów, głównie na Radomszczyźnie. W roku jest około dziesięciu zabaw.
A jacy są wiejscy muzykanci?
Co wieś, to inna pieśń. Nie tylko w każdym regionie grają inaczej, ale każdy z nich gra inaczej! Ci, co nie znają nut, śmieją się z nutowców: „Pulpit ma, a ze słuchu gra”. Żeby zostać takim muzykantem, trzeba było kochać tę muzykę i być upartym. Sam instrument, jak na wiejskie warunki, kosztował majątek, a i życie muzykanckie było bardzo trudne. Dlatego chcemy pokazać im, że to, co robią, jest doceniane. Nie tylko symbolicznie. Nasze zabawy są biletowane – żeby starczyło na zapłatę dla nich. Może dzięki temu młodzi wrócą do dawnej muzyki i tańców. Bo jeszcze moment i to całkiem zginie.
Kiedy ten zwyczaj zaczął zanikać?
Jakoś w latach 60.-70. Wtedy jeszcze ludzie bawili się po domach. Wynosili łóżka, stoły i już. Nie mieścili się wszyscy naraz, więc tańczyli na zmianę. Kilka par przetańczyło garnitur i ustępowali innym. Garnitur to zwykle był jakiś mazurek, polka, oberek. A teraz wszyscy siedzą przed telewizorami – mówią starsi – i jest cicho na wsi.
tekst: Eliza Otto
zdjęcia: Piotr Baczewski (facebook.com/muzyka.zakorzeniona), shutterstock
Informacji o zabawach szukajcie na: facebook.com/WiejskieKlubyTanca
akademiakolberga.pl/wiejskie-kluby-tanca