Jola i Henryk zaprzyjaźniają się w pięć minut. Do sąsiadów wydeptali ścieżkę na skróty, każdemu mówią po imieniu. A w ich domu nawet pokoje i szafki w kuchni mają swoją nazwę.
Staw, czyli Yeti. Jola i Henryk wykopali go, jak tylko kupili to mazurskie siedlisko. Przy samym wjeździe, pod wierzbami. Nazwali go Yeti, bo z góry wygląda jak odcisk wielkiej łapy. I jak na włochacza przystało, błyskawicznie zaczął obrastać okolicznym zielskiem. Gospodarstwo nie jest ogrodzone i rośliny mogą się tu swobodnie panoszyć. Tak jak Jola panoszy się na łące obok. Uparła się, że zrobi kwietny dywan.
Za pierwszym razem – pudło! Kwiaty przepadły w chwastach. Ale w tym roku przygotowała dla młodych roślin tekturowe tutki, żeby je chronić przed chwastami. Ostróżki, chabry, kąkole – wszystkie z własnego ogrodu, okolicznych ruin i ugorów. Jola jest florystką, odkąd przeniosła się na wieś, straciła zupełnie głowę dla kwiatów z pól, łąk i lasów.
Święta Lipa. Między ceglanymi budynkami kręci się wesołe towarzystwo. To synowie zjechali z Warszawy. Jest ich trzech, każdy ze swoją rodziną. Wnuki są z dziadkiem nad Yeti – łowią ryby na obiad. Pięciu chłopców! Ostatnio urodziła się w końcu dziewczynka, ale jest jeszcze malutka. Drzemie przy warkocie peerelowskiego junaka – dumy Henryka, który jest wielbicielem oldtimerów.
Za chwilę wszyscy usiądą do stołu pod rozłożystym drzewem. To gościnna lipa, nazywana świętą. Świętą Lipkę mają 20 kilometrów stąd, ale do tej na podwórzu Henryk przybił kapliczkę i tak stała się drzewem dziękczynnym. Domowa etykieta nakazuje składać pod kapliczką jedynie modlitwy wdzięczności, nie wypada o nic prosić.
Siedlisko. W obejściu jest kilka starych, poniemieckich budynków. Wielka stodoła służy za składzik dla wszelkich znalezisk, do których ma słabość cała rodzina. Garażuje w niej też kolekcja Henryka. Po obórce został tylko mur z cegły i kamienia, pod którym gospodarz właśnie buduje letnią kuchnię. Obiecuje luksusy – wiatę krytą starą dachówką, piec chlebowy, wyspę, ławy i huśtawki. Jest też Domek Ogrodnika, pierwszy przyczółek zdobyty w siedlisku. Jola i Henryk kupili je dosłownie w ostatniej chwili, coraz bardziej popadające w ruinę. Najłatwiej było się wtedy zainstalować właśnie w małym Domku Ogrodnika i zbierać siły na remont salonów, czyli Starej Chaty.
Stara Chata. A w niej pokój Brązowy – z kołyską i drewnianym okienkiem nad łóżkiem, a obok Biały – pot i łzy Joli. Przy okrągłym stole w Białym stawiała pierwsze kroki w stolarce. Pod okiem zaprzyjaźnionej artystki. Agnieszka jest malarką z rzemieślniczym zacięciem. Razem z Pawłem, architektem, szalenie tu pomogli.
– Właściwie nie mamy sąsiadów, siedlisko jest na uboczu, między dwiema wsiami, najbliżej mamy właśnie do Agnieszki i Pawła. Normalnie, drogą, to ponad kilometr, ale sołtys pozwolił nam wydeptać ścieżkę na przełaj – mówi Jola.
I tak sobie depczą, bo bardzo się zaprzyjaźnili. Agnieszka prostowała szuflady w komodzie z dawnego biura projektowego, dorobiła blat do toaletki. O renowacji szafy Jola mówi krótko: rzeźnia. Ale obie lubią wyzwania. Nawet za cenę ataków astmy, które Joli zdarzają się przy tej robocie. Jest jeszcze Miętowa – jadalnia, z piecem kaflowym wybudowanym przez Henryka i belgijską westfalką przywiezioną z Podlasia. Poprzedni właściciele dołączyli do starej kuchni – jak w posagu – pół kopy jaj, 10 kilo ziemniaków i jeszcze babę ziemniaczaną na drogę.
Aromaty z Dzieciństwa. I Ulubione Ciasteczka – w tym domu nawet szufladki w kuchni mają swoją nazwę. A dzieciństwo Joli to właśnie Podlasie. Może dlatego szczodrą ręką obdarowuje rodzinę wszelkim dobrem ze swojego ogrodu. Suszy zioła, robi przetwory i nalewki: z lipy, mirabelek, czarnego bzu. Gotowe obowiązkowo ustawia najpierw na kredensie. Muszą cieszyć oko na tej wystawce przynajmniej tydzień – w towarzystwie owoców, warzyw i kwiatów. Tu darów natury jest tyle, że aż się chce z wdzięczności popędzić pod Świętą Lipę.
Zajrzyjcie na Blog joli: jo-landia-mazurskakraina.blogspot.com
Tekst: Eliza Otto
Fot.: Dariusz Radej