Na słońce i deszcz

Ze zgubnych skutków wystawiania głowy na słońce zdawali sobie sprawę już starożytni.
Dlatego właśnie każda cywilizacja z osobna, chcąc uniknąć oparzeń, omdleń i „osłabienia mózgu”, wynalazła własny rodzaj parasola. Egipcjanie, Grecy, Rzymianie i Chińczycy – wszyscy zasłaniali się nim przed słońcem (para – sol, czyli „przeciw słońcu”). Tylko tym ostatnim przyszło do głowy, że nowego wynalazku można używać także do ochrony przed deszczem.
Odpowiednia ilość wosku i lakieru zapewniała jaką taką wodoodporność, ale pomysł się nie przyjął i aż do XVIII wieku z parasolami wychodzono tylko w pogodne dni. Zapewniały przyjemny cień, ale też podkreślały status społeczny. Bogacze pozostawali więc bladzi, a pospólstwo opalało się na mahoń.
W Europie parasol stał się modny dopiero w XVII wieku. Ze stelażem z fiszbinu obleczonego chińskim jedwabiem i misternie rzeźbioną rączką był (wraz z podtrzymującym go paziem, najchętniej czarnoskórym) obowiązkowym elementem „wyposażenia” wielkich dam. Potem moda ruszyła na północ, gdzie słońce pokazuje się rzadko, za to często leje.
Na przełomie XVII i XVIII wieku wreszcie można było być szykownym i suchym. Tylko Anglia dała odpór nowince. Pierwszy na wyspie sklep z parasolami otwarto w Londynie dopiero w 1830 roku! Za to kilkadziesiąt lat później wyjście z domu bez parasola było już nie do pomyślenia. Deszcz i słońce to nic – zgodnie z instrukcją „The Daily Mirror” z 1902 roku każda dama mogła za pomocą kilku prostych ciosów parasolem opędzić się od napastników, pozostając bladą, suchą i niezhańbioną.
Teksty: Weronika Kowalkowska
Zdjęcie: Cezary Korkosz