Parę lat temu Ulrika i Johan przejęli tę osiemnastowieczną farmę od rodziców. Zamieszkali tu ze swoimi dziećmi, zwierzętami i starociami, które zbierają na całym południu Szwecji.
Ulrika wpadała tu w młodości często, więc miejsce nie robiło już na niej wielkiego wrażenia. To Johan nauczył ją inaczej na nie patrzeć. I to on odkrył porzuconą w kącie Wenus.
Farmę – charakterystyczny dla tego regionu długi budynek z cegły wypełniającej belkową konstrukcję – zbudował w roku 1792 niejaki Bögerup. Jak to bywa z wiejskimi zagrodami, nieopodal domu są zabudowania gospodarskie i destylarnia. Dziś mieszczą się tam garaże, pokoje do pracy i dla gości. Dom odnowili jeszcze rodzice Ulriki; zachowali każdy szczegół i elementy, które nie wymagały wymiany. Zostawili też amfiladowy układ pokoi. Tak więc z salonu przechodzi się do kuchni, stamtąd do jadalni, a z niej z kolei do sypialni, bo wszystkie pomieszczenia mają w tym samym miejscu – pośrodku ściany – duże dwuskrzydłowe drzwi.
Jedyne co zmienili, to wyposażenie. Farma jest teraz urządzona starymi meblami i przedmiotami „z epoki”, to znaczy z okresu, w którym powstawała. A były to czasy Gustawa III, który – zauroczony francuskim dworem w Wersalu – polecił szwedzkim artystom zaprojektować pałacyk w Hadze pod Sztokholmem w podobnym stylu.
Ambitni Szwedzi nie byliby sobą, gdyby poprzestali na ślepym naśladownictwie przepychu znad Loary. Wiele zapożyczyli od Francuzów, ale nie zapomnieli o własnym dziedzictwie. Z mieszaniny nowej mody i szwedzkiej tradycji powstał spójny i do dziś popularny na świecie styl gustawiański – skromny i praktyczny. Świetlista biel, odcień kości słoniowej i blade szarości były ulubionymi kolorami króla. Ulrika i Johan są w tym stylu zakochani – co widać po przedmiotach, które zgromadzili.Z czasem pasja do urządzania własnego domu przerodziła się w zawód – Ulrika została ekspertem od stylu gustawiańskiego, a Johan zajął się handlem.
Kupują i sprzedają wszystko z tego okresu – od mebli po ręcznie tkaną pościel, naczynia i zabawki. Okazało się, że zwłaszcza młodzież chętnie kupuje przedmioty z epoki, bo nowy dom bez starych rzeczy się nie liczy. Właściciele farmy bardzo się tego cieszą. Mogą bowiem mieszkać na urokliwej wsi, robić to, co lubią – to znaczy objeżdżać okolice w poszukiwaniu wiekowych skarbów – i kiedy lubią. A klienci sami do nich przyjeżdżają. Poza tym, gdy znudzi im się jakiś sprzęt lub przedmiot, bez kłopotu zamieniają go na inny.
Przyznają jednak, że mają wiele takich rzeczy, których nie sprzedaliby za żadne pieniądze. Należy do nich ukochana klasycystyczna Wenus z białego marmuru, dziś przeniesiona z destylarni do domu, drewniana huśtawka w kształcie łabędzi oraz kilka zabawek i mebelków z dziecięcych pokoi.Co zabawne, Ulrika nigdy nie wyobrażała sobie, że przeprowadzi się na wieś. Gdy przyjeżdżała do rodziców na wakacje, mieszkała z kolejnymi narzeczonymi w starej destylarni i jedyne, co ich wtedy interesowało, to domowe sposoby produkcji napojów energetyzujących. Dopiero gdy trafiła tu z Johanem, dojrzała to, co on – urodę miejsca, piękno starego domu oraz nielicznych jeszcze wtedy, ale gustownych przedmiotów, w tym powabnej Wenus, skromnie zerkającej z kąta. I pasję, dzięki której mają źródło utrzymania. Dlatego swoją starą farmę nazywa czasem domem Wenus.
Tekst: Camila Waymel/Inside
Fotografie: Solvi dos Santos/Inside/East News