Wełna to stary jak świat wynalazek babci natury. Podarowała ją zwierzętom, a mądry człowiek podpatrzył, jak chroni je przed chłodem, a czasem i przed upałem – i stworzył z niej swoją drugą skórę.
Szale, chusty, kobierce, pledy – jesienne i zimowe tkaniny powinny być lekkie, puchate, mięsiste. Jak sweter zrobiony na drutach przez babcię lub koc w szkocką kratę. Wełny zawsze wracają do łask pod koniec roku. Najlepiej te „czyste, żywe”, bez syntetycznych domieszek, nieczułe na modne mikrofazy czy polary. Co sprawia, że tak doskonale chronią przed ostrym wiatrem i śniegiem? Swe cudowne właściwości zawdzięczają oleistej lanolinie, która w naturze osłania skórę górskich owiec, kóz czy lam przed zimnem i wilgocią. Gatunków wełnianych tkanin jest tyle, ile zwierząt, które użyczają nam swojej sierści.
Angory – mięciutkie, królicze lub kozie, mohery (długowłose, ostrzejsze, z kózek), alpaki (jedwabiście połyskujące, z andyjskich lam), wikunie (delikatne, doskonale izolujące, z ekwadorskich i peruwiańskich krewnych wielbłąda), są szewioty (czesankowa wełna ze szkockich owiec), szetlandy (ostrzejsza, owcza), tweedy (zgrzebne, o skośnym, ścisłym splocie), tartany (ostre, w kratę), samodziały (cienkie, mocne, ciasno tkane), rypsy (gęsty splot, bardzo trwały, o prążkowanej powierzchni), sukna (zgrzebna, drapana, strzyżona i spilśniana, na płaszcze wojskowe), filce (bite lub tkane, folowane gorącą wodą, bardzo wytrzymałe i elastyczne). Nazwy te kojarzą się głównie z ubraniem. Płaszcze z owczego runa tkano już na starożytnej Krecie. Ale odkąd posiadacze kamiennych zamków zaczęli osłaniać tapiseriami wilgotne ściany, ciepła i naturalna wełna na dobre zagościła w domach.
Współczesne gatunki wywodzą się z Anglii; właśnie tam w średniowieczu cystersi zaczęli runo tkać na krosnach i sprzedawać z zyskiem. Najpopularniejsze były wówczas filcowane rypsy, gładkie i prążkowane, o strukturze gofrowej i jodłowej. Pasy i kraty pojawiły się w XVI wieku. Wkrótce wełniane tkaniny wytwarzano maszynowo, a z włosia potrafiono zrobić nie tylko zgrzebne i grube filce, ale i plusze, adamaszki, aksamity oraz przypominające orientalne dywany żakardy. Aby osiągnąć jak najciekawszy efekt, wełnę owiec mieszano z sierścią kóz, wielbłądów i koni. Do dziś najsłynniejsze są szkockie tweedy oraz gładsze od nich, kolorowe tartany.
Tych pierwszych, z gęstego i puszystego runa owcy Harris, używają nawet eleganckie domy mody. Wylansowała tę wełnę Chanel, szyjąc legendarne kostiumy. Piękne barwy (autentyczne są szare i czarne) zawdzięczają tweedy naturalnym wywarom: czerwony z torfu i porostów, fiolet z soku jagód, żółty – ze słupków krokusów. Tartany nobilitowali szkoccy szlachcice – każdy klan miał zastrzeżony niepowtarzalny układ kratek na tkaninie, z której drapowano kilty, czyli spódniczki. W kratach, być może pod wpływem namiętności do swego koniuszego Browna, krewkiego Szkota, zakochała się królowa Wiktoria. Ubrała w nie swą letnią rezydencję – zamek Balmoral. Obiła ściany i meble, miała tartanowe dywany.
Karierę robiły też kilimy z geometrycznymi wzorami, nie tylko szkockie, ale i andyjskie czy anatolijskie. Wielbiciele stylu etno mogą przebierać w mniej luksusowych niż aksamity czy tapiserie, zgrzebnych, nierówno przędzionych zasłonach, grubych gobelinach, zakopiańskich czy skandynawskich haftach. Wszystkie te tkaniny są wprost wymarzone dla wiejskiego domu, którego właściciele chcą czerpać inspiracje ze szlachetnych wzorców. W sypialniach nie wolno zapomnieć o pledach z długim włosiem, takich jak flokati z Macedonii i Tesalii oraz moherowych kocach. Koneserzy najbardziej cenią wełnę z hiszpańskich merynosów hodowanych w Australii i Nowej Zelandii oraz peruwiańskich alpak. Miękka, delikatna, sprężysta – jest prawdziwym darem bogów. Antykwarycznymi rarytasami są dziś zarówno rękodzieło z przedwojennej spółdzielni „Ład”, jak i huculskie kilimy czy wyroby mistrzów z angielskiego ruchu Arts and Crafts, którzy w XIX wieku zbuntowali się przeciwko rewolucji przemysłowej i ogłosili powrót do tradycji rzemieślniczej.
Sama jestem posiadaczką „hucułka”. Pradziadek przywiózł go przed wojną japońską z wyprawy na kresy Rzeczypospolitej. Wciąż wygląda wspaniale – no, może trochę przyblakł, bo barwniki uzyskane z jagodowych krzaczków i jakichś mchów rosnących nad Prutem i Czeremoszem są wrażliwe na słońce. Ale ja wolę lekko przydymione kolory od tych pachnących świeżością.
Tekst: Joanna Halena
Fotografie i stylizacja: Małgorzata Sałyga i Mariusz Purta