By zobaczyć pierwsze budzące się w górach świstaki, trzeba na śniegu wypatrywać wachlarzowatych, żółtawych plam. Najwęższe miejsce wachlarza wskazuje norkę świstaka.
W tym roku Phil zobaczył swój cień. Potem ruszył z pobudką do sąsiadek. W drugi dzień lutego, kiedy właśnie piszę te słowa, jedynym zwierzęciem, o którym myślę, jest świstak. Dlaczego? Bo w USA tego dnia przypada nie tylko religijne Święto Ofiarowania Pańskiego, ale także DZIEŃ ŚWISTAKA. W miasteczku Punxsutawney kamery telewizyjne amerykańskich stacji wypatrują świstaka Phila. Tyle tylko, że Phil nie jest świstakiem, a przedstawicielem innego gatunku. To świszcz. Mało tego, z zimowej norki wychodzi nie po to, by zobaczyć swój cień, kamery i przepowiedzieć nadejście wiosny (gdy widzi cień, śniegi i mrozy potrwają jeszcze sześć tygodni), ale aby w swoisty sposób rozbudzić jak najwięcej samic z sąsiedztwa. Przechodzi więc z norki do norki i „budzi” sąsiadki, przy okazji je zapładniając. Który świszcz wstanie pierwszy, ten odwiedza więcej sąsiadek i dostaje imię Phil.
Jest co prawda ze świstakiem spokrewniony, lecz więzy rodzinne wiążą go też z bobakiem, susłem i pieskiem preriowym. Świstaki rozbudzą się dopiero w kwietniu. I właśnie wtedy warto pojechać w góry, by je zobaczyć. Ich norki widać z daleka. Te prawdziwe, nazywane alpejskimi, występują w Tatrach, Alpach i Pirenejach oraz w wysokich pasmach górskich południowo-wschodniej Azji. Żyją w koloniach, co odróżnia je od samotniczych amerykańskich świszczy. Dorosły świstak jest wielkości zająca. Jednak, w przeciwieństwie do niego, ma krótkie nogi i krępy tułów.
Słupek na łące
Na spacer w Tatrach lub Alpach warto więc zabrać lornetkę o ośmiokrotnym przybliżeniu, ale oczywiście luneta na statywie byłaby o wiele lepsza. By zobaczyć pierwsze budzące się w górach świstaki, trzeba na śniegu wypatrywać wachlarzowatych, żółtawych plam. Najwęższe miejsce wachlarza wskazuje norkę świstaka. Gdy zniknie śnieg, ich wykrycie będzie o wiele trudniejsze, ale nawet wtedy kilkuminutowy odpoczynek w cieniu uważnemu obserwatorowi pozwoli dostrzec świstaki. Zwykle kryją się u stóp dużych głazów, na skraju łączki, gdzie szukają pokarmu.
Są czujne i ostrożne. Co chwila stają słupka, by się rozejrzeć. Ich głównym wrogiem do niedawna był człowiek. Teraz – orły i lisy, czasem rysie. Sporadycznie nękają je także młode niedźwiedzie, ale groźne raczej nie są. Orłów powoli przybywa, co pozwala mieć nadzieję, że przynajmniej w górach nie będzie dużo lisów. Rysie zawsze były rzadkie. Człowiek objął świstaki ochroną i przestał na nie polować. Nic więc dziwnego, że coraz łatwiej się na nie natknąć. W Austrii istnieją nawet hodowle, w których pozyskuje się sadło.
Dawniej uważano je za panaceum na wszelkie dolegliwości. Jeśli ktoś w to wierzy, to przy okazji wyjazdu w Alpy może kupić słoiczek. Zaraz po rozbudzeniu świstaki robią porządki w norach – usuwają siano, którym wyściełały zimowe nory sięgające do 3 metrów głębokości. Ich wykopanie zajmuje świstaczej społeczności mnóstwo czasu i energii. W górskiej, kamienistej glebie drążenie głębokich nor to nie lada wyzwanie. Rodzinna komuna ma co robić od kwietnia do września. Pod koniec lata dochodzi jeszcze gromadzenie zapasów ziół i siana. Dlatego świstaki są ciągle ruchliwe i wystarczy chwila cierpliwości, by je zobaczyć. Nie należy jednak schodzić ze szlaków, bo denerwuje to strażników nadzorujących ścieżki. Stróż wydaje wtedy długi gwizd, który jest sygnałem, by się kryć.
Wielka rodzina
W komunie samice są wspólne i samce nie toczą o nie bojów. Po rozbudzeniu odwiedzają po prostu norki i zapładniają drzemiące damy. Po 34-dniowej ciąży rodzą po 2–4 nagie i ślepe młode. Pociechy dorastają bardzo powoli. Na słońce wychodzą dopiero latem. Dojrzewają płciowo w wieku 3 lat. Jak przystało na świstaki – jesienią tyją, moszczą gniazdo i układają się do snu przytulone do pozostałych członków rodziny. Trzeba poobserwować je dłużej, by zobaczyć, jak bardzo niektórzy turyści denerwują te zwierzęta. Żerująca grupa świstaków pod czujnym okiem strażnika pasie się, wybierając co smakowitsze zioła.
Młode podrygują, jakby gryzły je pchełki, albo drzemią w plamach słońca. Idylla mogłaby trwać cały dzień, gdyby nie turyści. Wystarczy, że ktoś coś krzyknie albo zejdzie ze szlaku. Stadko w mgnieniu oka znika. Dopiero po dłuższej chwili wyjrzy najodważniejszy i po nim powoli wynurzają się z norek kolejne. Ledwie się uspokoją, a tu kolejna grupa. I znów ucieczka. I znów ostrożne wychodzenie z norek. Wystarczy godzina obserwacji, by zrozumieć, jakim utrapieniem są dla nich hałaśliwi i niezdyscyplinowani turyści. Dlatego apeluję w imieniu świstaków: bądźmy w górach cicho i szanujmy przyrodę!
W Austrii spotkać je i oglądać o wiele łatwiej. Zwierzęta nie boją się tam ludzi, przechodzą majestatycznie przez jezdnie, pasą się kilka metrów od fotografujących. Ożywiają się tylko na widok orła na niebie. Choćby był daleko, na wszelki wypadek nieruchomieją i za chwilę czmychają. Przy schronisku w austriackich Alpach, na skraju potężnego lodowca, usiadłem na głazie przy parkingu, by poobserwować świstaki. To, co zobaczyłem, zdumiało mnie tak bardzo, że aż zawołałem przyjaciół, by potwierdzili, że rzeczywiście widzę to, co widzę. Oto dzieci karmią świstaki słonymi paluszkami i chipsami.
Jeden nosi w zębach tabliczkę czekolady. Co chwila do niej zagląda, rozwijając aluminiową folię, po czym łapkami zawija z powrotem sreberko. Bierze tabliczkę w zęby i przechodzi kilka metrów, by ponownie zajrzeć, co też w papierku jest ukryte. Czuje, że ma coś cennego, ale nie wie, czy to coś jest jadalne. Minę ma więc nietęgą. Z jednej strony śmiech brał, bo znaliśmy reklamę pewnej czekolady, a z drugiej – trapił nas niepokój, bo słodycze na pewno temu łakomczuchowi zaszkodzą.
Tak więc w reklamie jest nieco prawdy, ale być może właśnie pod jej wpływem świstak został obdarowany czekoladą. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że jednak jej nie zjadł. A swoją drogą twórcy reklam mogliby czasem pomyśleć, czy aby wykorzystywanie wizerunków zwierząt w spotach jest dla zwierząt bezpieczne. Fioletowej krowy na szczęście w Alpach nie widziałem.
Tekst: dr Andrzej Kruszewicz, lekarz weterynarii, dyrektor warszawskiego zoo.
Fotografie: Rafał Celiński, Corbis, Ronald Wittek/Forum,
Michael Weirauch/Forum, Archiwum Prywatne Andrzeja Kruszewicza