Barbara Pociecha filcuje wełnę, struga miski, projektuje tkaniny. W końcu jest córką stolarza i krawcowej! Właśnie szykuje nową pracownię. Nazwie ją Powoli, bo najbardziej w życiu nie lubi pośpiechu.
Zwykle nie pamięta, co jej się śniło. W ogóle mało śpi i często siedzi do późna – najlepsze pomysły przychodzą jej do głowy grubo po północy, kiedy cały dom pogrążony jest w ciszy. Wtedy też podejmuje najważniejsze decyzje. Jak tę sprzed kilku lat o wyprowadzce z Krakowa na wieś, z mężem i córkami. Czy tę, żeby zapisać się na uniwersytet ludowy w Woli Sękowej. Ona, dekoratorka wnętrz z dwudziestoletnim stażem! – To był impuls – przyznaje. – Na pomysł wpadłam w nocy. Z samego rana zadzwoniłam do szkoły i dowiedziałam się, że właśnie ruszył kolejny kurs rękodzieła. Dzień później siedziałam już na zajęciach.
Przez dwa lata co miesiąc jeździła w Bieszczady na kilkudniowe zjazdy i uczyła się wyplatać koszyki, haftować, lepić garnki, filcować wełnę, robić papier czerpany i ozdoby z bibuły. Ale prawdziwym odkryciem była dla niej rzeźba w drewnie. – Na pierwszych warsztatach, kiedy poczułam zapach wiórów, miałam wrażenie, jakbym rzeźbiła od zawsze. I nagle zdałam sobie sprawę, że moje pasje to nie przypadek, że odziedziczyłam je po rodzicach. Tata był stolarzem, mama szyła. To dlatego drewno i tkanina zmiękczają moje serce – tłumaczy Basia.
Kiedy była mała, tata często zabierał ją do pracy. Pomagała ciąć deski, zamiatała podłogę usłaną wiórami. – Powtarzał, że drewno to materiał z duszą, nie można go ranić ani marnować. I zanim weźmiesz się do cięcia, najpierw musisz dokładnie pomyśleć – wspomina. – Zauważyłam, że wszyscy stolarze to twardzi ludzie, konkretni. Nauczyciel z Woli Sękowej też był taki.
Inaczej niż mama, która kojarzy się Basi z miłymi w dotyku, miękkimi tkaninami. I turkotem maszyny do szycia. – Zawsze byłam świetnie ubrana, nawet w najcięższych czasach. W szóstej klasie, pod koniec lat 70., mama uszyła dla mnie dżinsy z podwójnymi szwami. Marzenie! Wyglądały jak prezent od cioci z Ameryki – śmieje się. Nic dziwnego, że kiedy sama zabrała się do szycia, zamiast zacząć od prostych wykrojów, od razu porwała się na kombinezon! Była wtedy nastolatką. Po liceum poszła do studium dekoratorskiego i potem przez wiele lat urządzała wnętrza. Nieodłączną częścią tej pracy było projektowanie zasłon i dodatków z tkanin. Dziesięć lat temu otworzyła pracownię krawiecką Jak Sen, która na zamówienie szyje zasłony, obrusy, haftowane poduszki.
Odkąd mieszka w Cichawce, widzi, że jej projekty stają się coraz bardziej organiczne – lubi len i wełnę, kolory takie jak za oknem. – W pracowni mam otwartą przestrzeń i główną ścianę pomalowałam na kolor nieba.
Bieszczadzki uniwersytet ukończyła kilka miesięcy temu. Z dyplomem rękodzielnika urządza teraz drugą pracownię i na pewno będzie w niej warsztat stolarski. Struganie drewnianych mis uspokaja Basię tak samo jak gręplowanie i filcowanie wełny. Tyle że pierwsze zajęcie wymaga precyzji, a drugie przypomina malowanie akwareli – kontury rozmywają się, kolory mieszają, nie ma dwóch takich samych obrazków.
Chciałaby pokazać innym, jak przyjemnym zajęciem jest rękodzieło. Jak odstresowuje, wycisza. Dlatego będzie prowadzić warsztaty ze znajomymi z Woli Sękowej. – Jest bardzo dużo ładnych przedmiotów dookoła, ale zawsze odróżnię te zrobione ręcznie od tych z fabryki. To się po prostu czuje – twierdzi Basia. Ma już nazwę dla nowej pracowni. Powoli. Dlaczego tak? – Kiedy słyszę to słowo, od razu robi mi się dobrze. Uciekłam z Krakowa, bo czułam, że wszystko dzieje się za szybko, muszę zwolnić. A poza tym, jak mówi mój kolega z warsztatów, wszyscy jesteśmy „po Woli”.
Kontakt do pracowni: Barbara Pociecha, jaksen.eu
Tekst: Agnieszka Berlińska
Zdjęcia: Michał Mutor
Stylizacja: Basia Dereń-Marzec