Tu, gdzie szumi morze
Magda Pieniążek wysypuje na dłoń bursztyny. Błyszczą w słońcu. – To z ich powodu tu zamieszkaliśmy – śmieje się. – Dostaliśmy znak, że temu, co nam chodzi po głowie, wszechświat sprzyja. Bo te bursztyny wcale nie zostały kupione w którymś z licznych łebskich sklepików z pamiątkami, tylko znalezione. I to na plaży, na którą morze zwykle ich nie wyrzuca.
Pusta plaża, samotna latarnia
– Jeśli już, bursztynu szuka się w zatoce – tłumaczy Magda. – A my przyjechaliśmy po raz kolejny na wakacje do Sasina. Właśnie szalał sztorm. Kiedy ustał i wyszło słońce, wyszliśmy na plażę. Oszołomieni, nazbieraliśmy całą garść złocistych kamyków. I nagle spłynęła na nas wielka pewność, że to nasze miejsce do życia.
Szybko porzucili dobre posady w korporacjach. Janusz odpowiadał za logistykę w hucie stali w Ostrowcu Świętokrzyskim, Magda zajmowała się w tej samej firmie handlem. Tam się zresztą poznali. Ona z Ciechanowa, on ze Świętokrzyskiego, z morzem niewiele ich łączyło. Chyba tylko wakacje, które często spędzali na środkowym wybrzeżu. Tu jest wciąż pustawo, a na uroczej plaży w Sasinie ludzie bezpiecznie od siebie oddaleni. Może dlatego, że trzeba pokonać kilometr pieszo lub rowerem? Powietrze jest aż ciężkie od zapachu żywicy. Aromaty piasku i morza mieszają się w idealnych proporcjach. Nie sposób nie zachwycać się najbardziej samotną i najmniej znaną latarnią morską Stilo.
– Chyba się nie dziwisz, że urzekło nas to miejsce? – pyta Magda, gdy w końcu dochodzimy do plaży. Ależ skąd! Absolutnie się nie dziwię. Raczej podziwiam, że choć nie są architektami, porwali się na budowę nietypowych, wymyślonych przez siebie domów. Że odważyli się zamieszkać na odludziu i całkowicie zmienić życie. Bo domy od początku miały być wynajmowane. Oprócz jednego, zbudowanego dla nich.
– Mały kryzys przeszliśmy ubiegłej jesieni – wyznaje Janusz – gdy nagle wyjechali wszyscy goście. Zrobiło się pusto. Jeszcze ciszej niż zwykle. – Wtedy zatęskniłam za miastem, kinem, teatrem, znajomymi – dorzuca Magda. – I tym wszystkim, co zawsze miałam w zasięgu ręki, ale z czego przeważnie nie korzystałam, bo wiecznie siedziałam w pracy. Janusz podobnie.
Prezent w słoiku
Teraz pracę mają pod nosem. I w dodatku sami dołożyli sobie nadgodziny, bo kiedy tak powiało jesienną melancholią, uznali, że nie mogą siedzieć bezczynnie, więc wybudują… kolejne cztery domki. Jak wymyślili, tak zrobili. I dobrze, bo gości przyjeżdżało coraz więcej. Mimo niewielkiej reklamy jakoś się o nich dowiadywali. A kto raz ich odwiedził, wpadał po uszy. – Nie jest to typowy pensjonat, raczej coś w rodzaju hotelu dla zmęczonych tempem życia w mieście i pracą w korporacjach miłośników dobrego wzornictwa. Nie gotujemy gościom – mówi Magda, przyznając uczciwie, że nie mają do tego specjalnych zdolności. Jednak w każdym z 74-metrowych domków jest dobrze wyposażona kuchnia, więc nikt nie głoduje. – To raczej goście nam gotowali – dorzuca i śmieje się zaraźliwie. – Choćby jeden z uczestników „MasterChefa”, który do nas przyjechał.
Ale za to gospodarze częstują, czym mogą: zamiast powitalnego drinka słoiczek z własnoręcznie zbieranymi borówkami. Albo garście orzechów, owoców. Gorące bułeczki, kiedy gospodyni uda się wykroić trochę czasu między prowadzeniem Cisowego Zakątka a opieką nad 2,5-letnią Lilianną. Czym chata bogata! A chata bogata przede wszystkim światłem, przestrzenią, dobrym dizajnem, pieczołowicie wyszukanymi na Allegro przedmiotami z minionych epok, różnorodnością naturalnych materiałów: drewnem, marmurem, trawertynem, łupkiem. I niebanalnymi pomysłami. – Jedna pani myślała, że lampy biurkowe, z których zrobiliśmy żyrandol, to najlepszy duński dizajn – cieszą się.
Oprócz ciekawych wnętrz i sauny na podczerwień, która jest w każdym domku, Magda i Janusz proponują gościom rowery, jeśli ich ze sobą nie przywieźli. Tak szybciej można dotrzeć na plażę. Latem robią ogniska. I na tym oferta kulturalno-oświatowa się kończy. Nie ma szalonych animacji, warsztatów i pogadanek. – Ludzie przyjeżdżają tu po święty spokój – mówi z przekonaniem Magda. – Po co zakrzykiwać naturę? Spokojne wypicie kawy na tarasie z widokiem na drzewa i łąkę, na której co rano pasą się sarny, niespieszny spacer przez las nad morze zastępują wszystko.
Ale plany są. Po pierwsze, uporządkować zieleń. Janusz kocha ogrodnictwo i chętnie się wszystkim zajmie, jednak dopiero wiosną, bo budowa, dekorowanie, a potem przyjmowanie gości było i jest pracochłonne. Może powiększą przydomowy ogródek? Może postawią na ekologię, bo warzywne i ziołowe rabatki oraz regularnie przywożone od sołtysa jajka im nie wystarczają. Jeszcze nie wiedzą. Na razie zaprzyjaźniają się z gośćmi, a przyjeżdżają tu naprawdę ciekawi ludzie, cieszą się bliskością morza. I ściskają w ręku bursztyn. Na szczęście.
Tekst: Sonia Ross
Stylizacja: Szymon Zgorzelski
Zdjęcia: Michał Mrowiec, Magda i Janusz Pieniążek
www.cisowyzakatek.pl