Rodzinne poddasze urządzone w stylu prowansalskim
Domy w PolsceTo nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Małe okna skierowane na północ, obniżony sufit. Do zrobienia niemal wszystko – instalacje, ściany, podłogi. Strych przez ponad sto lat stał pusty, dopiero niedawno miasto zaczęło go przystosowywać do zamieszkania. – Szkoda by było przykrywać te piękne skosy karton-gipsem – myślała Ania, patrząc na przygotowane już stelaże.
Mieszkanie w starej kamienicy
Tuliła Marysię w ramionach i kalkulowała. Dwieście metrów z okładem byłoby dla nich idealne. Niedaleko poprzedniego mieszkania, a więc blisko szkół i przedszkoli. Do tego kamienica po całkowitej rewitalizacji, ze skąpanym w zieleni podwórkiem, jednym z największych i najbardziej zadbanych w Łodzi. Uznała, że druga taka szansa się nie trafi.
Ostatecznie skosy można przecież odsłonić, dodatkowe okna nad głowami wpuszczą więcej światła, a gdy wszystko pomalują na biało, od razu zrobi się jaśniej. Dla świętego spokoju obejrzeli z Krzyśkiem kilka kolejnych poddaszy, ale już wiedzieli, że albo to, albo żadne.
W poprzednim, ponadstumetrowym mieszkaniu niby się mieścili, ale kiedy chcieli wszyscy razem usiąść w salonie, robiło się ciasno. – Jesteśmy patchworkową rodziną, w sumie mamy sześcioro dzieci. Gdy dołączali do nas wszyscy dziadkowie, niektórzy z nas musieli siadać na podłodze – opowiadają. Gdy usłyszeli, że miasto przydziela lokale na poddaszach kamienic, postanowili wziąć udział w programie.
Składanie wniosków przypominało sport ekstremalny. Jednym z kryteriów decydujących o przyznaniu mieszkania była kolejność zgłoszeń. I choć dokumenty przyjmowano od poniedziałku, z ciekawości przeszli się pod urząd już w piątek.
– Przed nami były już trzy osoby w kolejce. Z leżakami, materacami i zapasem jedzenia w samochodach. Nie mieliśmy wyjścia. Poprosiliśmy o pomoc przyjaciół i na zmianę pilnowaliśmy kolejki – wspomina Krzysiek. – Dobrze, że wrzesień był wtedy ciepły.
Zaczęli od docieplenia dachu, potem wykuli otwory na okna. Wtedy mogli spokojnie pomyśleć o sufitach. – Marzyły mi się wysokie stropy, stare, poszarpane deski i grube belki wiszące nad głowami – mówi Ania.
– Miałam szczęście, że w tym czasie jedna z łódzkich fabryk wymieniała dach i wystawiła stare deski na sprzedaż. Z pomocą ruszył wujek z lawetą. Razem z Krzyśkiem ładowali te dechy przy czternastostopniowym mrozie. Niektóre wciągali do mieszkania po zewnętrznej ścianie budynku, bo te czterometrowe nie mieściły się na klatce schodowej – wspomina.
Desek wystarczyło na sufity i część podłogi, potem trzeba było dokupić kolejne, ale że trudno było znaleźć podobne, prace przyhamowały na pół roku. Gdy kładli posadzki w południowej części, okazało się, że przez całą podłogę biegnie belka, której nie da się ruszyć, bo opierają się o nią słupy podtrzymujące dach.
– A tak mi zależało, by uniknąć progów. W końcu podjęliśmy trudną decyzję, że podnosimy o kilkanaście centymetrów całą podłogę, również tę, którą dopiero co kładliśmy. Teraz, wchodząc do mieszkania, trzeba stanąć na stopniu, ale reszta jest na jednym poziomie – dodaje.
Meble w stylu prowansalskim z całej Europy
Przez cały czas gromadziła meble i dodatki. Wiedziała, że gdy remont się już skończy, nie będzie ani czasu, ani pieniędzy, żeby wszystko naraz urządzić. Wertowała ukochane gazety, przeczesywała portale internetowe i tablice z ogłoszeniami oraz zwoziła łupy do wynajętego magazynu.
Znalazła nawet ekipę, która przywoziła jej zakupy z Wielkiej Brytanii. Tam wyłowiła najwięcej perełek – witryny do jadalni, szafki, krzesła, kuchenkę w stylu retro.
Co się dało, malowała w magazynie na biało, a resztę przerabiała w mieszkaniu. Sama, bo specjalnie zapisała się na kursy odnawiania mebli. I pilnowała pracującej na poddaszu ekipy.
– Gdy majster usłyszał, że zamiast łatać tynk, ma go skuwać, złapał się za głowę. „Pani kochana, ta cegła pod spodem jest paskudna” – protestował. – Ja mu na to, że właśnie dlatego chcę ją odkryć. Nie był przekonany, ale na koniec przyznał mi rację.
Później jeszcze nieraz musiała się tłumaczyć fachowcom. Na przykład wtedy, kiedy robili kuchnię.
Stolarz pierwszy raz w życiu dopasowywał wymiary szafek do istniejących już frontów, które ściągnęła z Anglii. Albo wtedy, gdy przyniosła do domu stare okiennice.
– Rzeczywiście nie wyglądały dobrze, nawet Krzysiek był sceptyczny. Kiedy je oczyściłam i pobieliłam, pan Janek lamentował, że zaraz trzeba będzie dźwig zamawiać. Uspokoiłam go, że okiennice zawisną… od wewnątrz. Spojrzał zdziwiony, ale już nic nie powiedział – śmieje się Ania.
Więcej zdjęć obejrzysz w galerii.
Tekst i stylizacja: Agnieszka Wrodarczyk/ Happy Place
Zdjęcia: Michał Skorupski
Podziękowania dla Yourest Studio w Gliwicach za pomoc w organizacji sesji.
Zobacz także: Bajka w domu z drewna z białymi meblami
Zobacz także: Czarne i białe wnętrza starej will