Dom zbudowano nie tak dawno, a wygląda jak przedwojenna willa. W środku jest i warsztat pracy, i przytulne gniazdko. Joanna Trzcińska maluje tu i gotuje.
Praca w domu? Żaden problem
Namalowałam kiedyś obraz, przedstawiał postać we wnętrzu. Choć był gotowy od kilku tygodni, wciąż coś mi w nim nie grało. Chodziłam wokół niego, zastanawiając się, co jest nie tak. W końcu domalowałam niewielką błękitną plamę gdzieś w głębi. I okazało się, że tego mi właśnie brakowało! Wtedy dopiero uznałam, że jest skończony – opowiada o swojej pracy Joanna. I tak jak w malarstwie, tak i w życiu najważniejsza jest dla niej właściwa kompozycja, kiedy różne, czasem przypadkowe elementy składają się w harmonijną całość.
Przyznaje, że rzadko udaje jej się uchwycić moment, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie rodzinne. – Czasem, idąc do pracowni przez kuchnię, wstawiam ziemniaki na obiad, a kiedy maluję, włączam budzik, by nie przegapić godziny, o której muszę odebrać Antka ze szkoły – tłumaczy artystka. Kiedyś myślała, że to może być uciążliwe, z czasem nauczyła się wszystko zgrabnie łączyć.
Wyprowadzka z miasta
Pracownia w domu ma swoje zalety. Można zrobić sobie przerwę i wyjść do ogrodu, który latem tonie w zieleni. Nawet szybka kawa wśród kwiatów i potarmoszenie psa za uchem sprawia, że potem znacznie lepiej się pracuje.
Joanna do domu w Kolumnie przeprowadziła się z kamienicy w centrum Łodzi. W mieście nigdy tak do końca się nie zadomowiła. Brakowało jej drzew, przestrzeni, oddechu. Znalazła je w tym położonym wśród wysokich sosen letnisku, poprzecinanym pajęczyną piaszczystych dróżek.
Kupiła tu działkę z ruinami starego domu. Cegły z rozbiórki poszły na budowę nowego – może dlatego willa wygląda jak przedwojenny świdermajer. Mimo że ma niespełna 20 lat. Ale to też zasługa przemyślanej kompozycji – spadzisty dach, łukowate okna na piętrze, drewniany ganek, ściany porośnięte bluszczem. I przede wszystkim te stare drzwi. Przywiozła je z Łodzi. Pochodzą ze starej kamienicy, którą Joanna często się zachwycała. Któregoś dnia zobaczyła robotników remontujących klatkę i drzwi wyjęte z futryny oparte przed wejściem. Zapytała, czy może je kupić. Zgodzili się za butelkę wódki.
Zabytkowe rzeczy po babci
To zresztą nie jedyna rzecz z historią w domu Joanny. Na kredensie w salonie ma całą wystawkę: kryształy po babci, kawałek stiuku z fasady warszawskiej ASP, który odpadł z niej podczas remontu, kolorową czaszkę z Meksyku, porcelanowe talerze z manufaktury Kuzniecowa, strusie jajo pomalowane przez córkę, butelki po rosyjskiej wódce.
Nad nimi wiszą ikona przywieziona z bazaru na Kole i portret szczura Jurka namalowany przez małego Antka. Nie jest to jednak zupełnie przypadkowa zbieranina, każdy przedmiot musi się wpasować. Ostatnie słowo zawsze należy do Joanny, która ma intuicję do dobrych kompozycji.
tekst: Joanna Zaguła
zdjęcia: Igor Dziedzicki
stylizacja: Dorota Karpińska