Pechowy jałowiec

Rosnący w okolicy jałowiec nie wróżył niczego dobrego. Oznaczał, że ziemia jest kiepskiej jakości, a co za tym idzie – plony słabe.

„Gdzie jałowiec i dziewanna, bez posagu panna” – jak sama nazwa wskazuje, jałowiec lubi rosnąć tam, gdzie inne (szczególnie te uprawne) rośliny nie dają rady. Ale coś za coś – pechowiec, któremu przyszło gospodarować na jałowych glebach, miał przynajmniej pod ręką krzew od zarania dziejów uważany za lekarstwo na… prawie wszystko. Specyfiki z szyszkojagód i olejku jałowcowego aplikowano na wzdęcia i kolki, zatrucia, zapalenia, niedomagania wątroby, dróg moczowych itp. itd.

reklama

Gałązka jałowca powieszona nad drzwiami odpędzała upiory i wilkołaki. Wpięta w kapelusz wędrowca gwarantowała bezpieczne dotarcie do celu, a włożona do kieszeni – zapobiegała częstym przy długim marszu odparzeniom. Okadzano nim domy podczas zarazy i wypędzane na pierwszy wiosenny wypas bydło (żeby się go uroki nie imały).

Nie dziwota, że kto zniszczył ten powszechnie szanowany krzew, ten miał dożywotniego pecha. Ale jałowiec ma też ciemną stronę: znachorki aplikowały go dziewczętom, które chciały pozbyć się ciąży, trując przy tym matkę i dziecko, nieraz nawet śmiertelnie.


Teksty: Weronika Kowalkowska
Zdjęcia: Cezary Korkosz, East News, Forum, shutterstock.com

Zobacz również