„Na grzyby – w aromatów pełen las
Na grzyby – przed wyjazdem słuchaj sprawdźmy gaz
Weźmy czegoś parę kropel
A na drzwiach wywieśmy o tem
Że ruszyliśmy w sobotę
bo powzięliśmy ochotę
Na grzyby…”
…tak śpiewali starsi panowie dwaj, podsumowując jedną z ulubionych rozrywek Polaków. Co roku, późnym latem i jesienią, hordy grzybiarzy przeczesują rodzime lasy, nie zważając na wilgoć, ziąb czy kleszcze. Kto choć raz na jakiś czas nie ruszy w bór, temu przypina się łatkę lenia i dziwaka. Bo jak to tak? Natura obdarowuje nas zupełnie gratisowymi pysznościami, a jemu nie chce się schylić? Doskonale pamiętam, jak podczas wizyty w Norwegii doznałam szoku na widok ogromniastych podgrzybków, których nikt nie kwapił się zbierać. Nie mogłam pojąć, jak można pozbawiać się takiej przyjemności. Strzeliłam nawet znajomej i bardzo zdziwionej (że takie grzyby się w ogóle jada) Norweżce wykład o polskich grzybobraniach. O tym, jak kiedyś szlachta miała w zwyczaju tłumnie ruszać w las, osłaniając kontusze i suknie płóciennymi opończami, a głowy – kapeluszami ze słomy. Pochód otwierała dzieciarnia z niańkami, za nimi obowiązkowo starszyzna i dopiero na końcu młodzież, która zamiast zbierać, zajmowała się głównie plotkowaniem i flirtem.
Z opisu grzybobrania w „Panu Tadeuszu” wynika, że najchętniej zasadzano się na rydza, w cenie były także borowiki i koźlarze. Ale chłopi, którzy zbierali nie dla rozrywki, ale dla zapełnienia żołądka i podreperowania domowego budżetu, nie gardzili kurkami, podgrzybkami, opieńkami i innymi. Szlacheckie grzybobrania nie mogły obejść się bez konkursów. Kto znalazł największy okaz, mógł wybierać sobie osobę (w domyśle – najpiękniejszą pannę lub chłopaka), koło której zasiadał podczas wieczerzy. I choć wiek XX skutecznie wyrugował polską szlachtę, to rytuały towarzyszące grzybobraniom pozostały, choć w okrojonej formie. Za komunizmu furorę robiły „wycieczki zakładowe”, podczas których autokary dowoziły głęboko w bór obywatelki i obywateli uzbrojonych w koszyki, koziki, bidony, suchy prowiant oraz obowiązkowych „czegoś parę kropel”.
Po kilku godzinach intensywnego zbierania i po kilku kolejnych szukania grzybiarzy, którzy za sprawą promili utracili orientację w terenie, przystępowano do smażenia kiełbas na ognisku, wyborów króla i królowej grzybobrania itp. Dziś podobne atrakcje oferują liczne gospodarstwa agroturystyczne. Tyle że stylowa przejażdżka bryczką zastąpiła rozklekotanego Ikarusa, a bidon abdykował na rzecz nowoczesnego termosu (podwójne ścianki z wysokiej jakości stali nierdzewnej, uchwyt antypoślizgowy…). A młodzież, jak to młodzież – woli rozjeżdżać lasy quadami. Ale i ona z czasem dojdzie do wniosku, że nie ma to jak „na grzyby – w aromatów pełen las…”.
Tekst: Weronika Kowalkowska
Fotografie: Stockfood/ Free, Fotochannels, Gap Photos/ Medium, BE&W, shutterstock.com