Która młoda dziewczyna marzy o tym, żeby siedzieć wieczorami w izbie jak za króla Ćwieczka i tkać? Ale Magdalena Lesiecka jest etnologiem, kobietą z innej bajki. Rękodzieło to jej żywioł. W starym domu, który niedawno kupili przy Słowińskim Parku Narodowym, stoją meble wyrzeźbione przez jej męża. Synek Bazyli bawi się gąską na patyku zrobioną przez tatę i tekturowymi domami w kratkę pomalowanymi przez mamę. Co w tym dziwnego, że ona chce mieć warsztat i stare krosna?
Siedzimy w kuchni, którą pomalowała na zielono, jemy ciasto z czereśniami. Magda się zamyśla: – Rzeczywiście daleko mnie rzuciło na studia, aż do Cieszyna, ale Pomorze lubi góry i na odwrót. Tyle że ja bez morza, pływania, spacerów nie mogłabym wytrzymać, więc wróciłam.
Pracuje w Muzeum Kultury Ludowej Pomorza w Swołowie. Tu poznała dwie tkaczki, Bożenę Budzeń i Dorotę Walos, dzięki którym nauczyła się wiązać na krosnach lniane sznureczki osnowy i tkać ścinki. – Ja nie jestem wielką artystką, ciągle się uczę, ale one to mistrzynie – podkreśla. W dywanikach, które Magda tka, gdy tylko ma wolną chwilę, ta miłość do Bałtyku, garbatych wydm i rozwichrzonych wiatrem chmur widoczna jest na każdym kroku. Błękity, turkusy, seledyny, zielenie, piaskowe szarości, biele – to jej kolory. I kolory morza.
Szmaciaki tkano w niemieckich gospodarstwach od wieków. Tak samo jak w Skandynawii. Kobiety siadały zimowymi wieczorami, cięły na paski ubrania, których nie dało się już zacerować, i robiły z nich dywaniki. Opisy są w „Dzieciach z Bullerbyn”, a chodniczki – w sklepach IKEA, bo recyklingowa moda jest bardzo na topie. Tyle że kolory, po latach codziennego noszenia na grzbiecie, były po prostu sprane. Dlatego kiedyś chodniczki wychodziły bardziej blade, wiadomo, barwiono je roślinami. No i powstawały głównie z lnu i bawełny. A dziś, nawet gdy trafi się polar w ciekawym odcieniu, choć sztuczny, też zostanie pocięty na makaron.
Len ludzie siali oczywiście przy gospodarstwach. – My także mamy poletko w Swołowie. Stare odmiany, które rosły tu sto lat temu, ich nasiona ściągamy specjalnie z Poznania – opowiada Magda. – Są też owce pomorskie, więc pokazujemy dzieciom, jak się obrabia wełnę i len, i jak się je przędzie. Niby wydaje się to nudne, a widzę największych łobuziaków, którzy nagle cichną, łagodnieją. Ze mną jest tak samo. Siadam przy krośnie i nawet nie wiem, kiedy odpływa stres. Niektórzy mówią, że tkanie człowieka otwiera.
Najtrudniejsze jest odmierzanie i nakładanie lnianej nici, która będzie osnową. Gdy kobiety chciały utkać materiał na ubranie, musiały nałożyć nawet trzy tysiące takich nitek. Na małym krośnie wystarczy 50-70 sznureczków, na większym – 120-150, by powstał dywanik. Zaczyna się lnianą krajką, a potem trzeba przeplatać paski i każdą linijkę dociskać grzebieniem. Po kilku godzinach chodnik można kłaść na podłodze. Mamy niebo pod stopami.
Muzeum Kultury Ludowej Pomorza w Swołowie organizuje warsztaty tkackie. Więcej informacji na stronie www.swolowo.pl
Dywaniki można kupić przez internet www.wrzeciono.eu
Tekst: Joanna Halena
Zdjęcia i stylizacja: Karolina Migurska (Współpraca K. Migurski)