Model wiejski musi sobie dzielnie radzić w terenie, brnąć przez piach i błoto, pokonywać wyboje, w miarę gładko nieść nas do sklepu po szosie czy szutrowej drodze.
W Polsce typowy wiejski rower przez lata był produktem zakładów w Charkowie i nazywał się „Ukraina” lub – później – już z naszego Rometu „Wigry” albo „Pelikan”. Bez przerzutek, amortyzacji, ciężki i mało zwinny. Ale to właśnie on jest pierwowzorem terenówki, na którą należy przesiąść się po wyprowadzce z miasta.
Na korzenie i wykroty
Jednym słowem, będzie to rower typu ATB (All Terrain Bike). W tej pojemnej kategorii mieści się mnóstwo typów i marek. Ceny też różne, ale przyzwoity powinniśmy kupić już za około 1300 zł. Ich wspólną cechą jest koło o średnicy 559 mm, czyli 26”. Mniejsze niż w szosowych czy miejskich, więc pozwala na pokonywanie górek i dołków. Opony natomiast są szerokie (nawet do 2,3”) i mają z reguły bieżnik ułatwiający jazdę po piasku i błocie. Istotną innowacją w stosunku do pierwowzoru jest mnogość przerzutek – dzięki nim lżej wspinać się pod górę.
Od rowerów wyczynowych najwygodniejsze rowery terenowe różnią się też kształtem ramy i kierownicy – te ułożone są tak, aby można było pedałować w wygodnej wyprostowanej pozycji. Nisko osadzona kierownica ma sens, jeśli jeździmy w terenie naprawdę trudnym – taki układ pozwala utrzymać ją nawet na największych wybojach. Ważne jest też to, aby rower miał błotniki i osłonę łańcucha. Bez nich jazda na deszczu będzie męką. Warto wybrać model z amortyzowaną kierownicą – przydaje się, gdy jedziemy przez las po korzeniach i wertepach. Siodełko powinno być szerokie i wygodne (w wersji luks – żelowe).
Wokół roweru
O rower trzeba dbać. Jeśli planujemy jazdę w terenie, dobrze jest nauczyć się naprawiać lub wymieniać dętkę. Niektóre rowery terenowe mają specjalne opony – nie dość, że wzmocnione, to jeszcze pociągnięte wewnątrz żelem, który sam skleja miniuszkodzenia. Należy również pamiętać o smarowaniu mechanizmu napędowego (smarem i pędzelkiem, czynność jest stosunkowo prosta) oraz wymianie łańcucha po dwóch tysiącach przejechanych kilometrów (to wcale nie tak dużo – pomnóżcie dystans dzienny przez liczbę dni w sezonie rowerowym).
Warto zadbać też o siebie. Nie zapominajmy o kasku. Może nie jest niezbędny, gdy jedziemy po chleb czy mleko do sklepu, ale na wycieczce w lesie – już tak. No i oczywiście światła z przodu i z tyłu. Mile widziane są kamizelki w odblaskowych kolorach. Kierowcy, którzy potrącają rowerzystów, zwykle tłumaczą się, że ich nie widzieli. Szczególnie po zmierzchu nie ma się czego wstydzić – dzięki kamizelkom będziemy widoczni i bardziej bezpieczni.
Tak wyposażeni możemy ruszyć w teren na naszych maszynach. Nie dość, że pozwalają się przemieszczać w ludzkim tempie, kontemplować piękno natury, to jeszcze zachować zdrowie, dbać o sylwetkę i kondycję. Jedna godzina jazdy na rowerze to około 10 kcal na kilogram wagi! A więc w siodła, panie i panowie!
Tekst: Maria Dracz
Fotografie: Forum, shutterstock.com