Stawiając dom, który zużywa dziennie tyle energii co suszarka do włosów, możemy dostać nawet 50 tysięcy złotych dopłaty. Ale diabeł tkwi w szczegółach.

Ostatnio przyszedł do mnie znajomy z gotowym projektem domu energooszczędnego. Kupił go w jednej z renomowanych pracowni za ok. 2 tys. zł. Miał nadzieję, że jeśli przedłoży dokumentację w banku, to będzie mógł dostać 30 tys. dopłaty do kredytu. Tyle bowiem dopłaca Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej do budowy domów energooszczędnych, czyli takich, które do ogrzania metra kwadratowego potrzebują ok. 40 kilowatogodzin rocznie. To znacznie mniej niż budynki standardowe, gdzie zużywa się 90-120 kWh. Jeszcze więcej – 50 tys. zł – można dostać, jeżeli stawiamy dom pasywny, wykorzystujący do ogrzania metra kwadratowego tylko 15 kWh.

Sam projekt to za mało

Na pierwszy rzut oka to pomysł genialny: nie dość, że można mieć dom cieplutki i tani w eksploatacji, to jeszcze ktoś nam do niego dopłaca. Diabeł jednak, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Niestety, okazało się, że gotowy projekt to za mało, żeby uzyskać dopłatę.

Wymagania, jakie stawia NFOŚiGW już na etapie dokumentacji, są bardziej wyśrubowane niż dla budynków z katalogów. Trzeba na przykład zrobić znacznie dokładniejszy opis wszystkich instalacji, obliczyć współczynnik zacienienia dla każdego okna z osobna, policzyć wszystkie mostki termiczne czy parametry sprawności silników rekuperatora (urządzenia używane w systemach wentylacyjnych, które odzyskują ciepło z powietrza wywiewanego z budynku). To wszystko wydłuża i komplikuje prace projektowe, a tym samym zwiększa ich koszt.

reklama

Kredyt w banku z listy

Pracownia, która sprzedała znajomemu projekt, zażyczyła sobie za dodatkową pracę ok. 2-3 tys. zł. I wcale się nie dziwię, bo to naprawdę dużo roboty. To jednak nie wszystkie koszty związane z wystąpieniem o dopłatę.

Trzeba jeszcze zaciągnąć kredyt w jednym z banków, które podpisały z NFOŚiGW umowy (pełna lista na stronach Funduszu), a po oddaniu budynku – przeprowadzić audyt potwierdzający, że dom faktycznie nie zużywa więcej energii, niż przewidywał projekt. Jeżeli okaże się, że straty ciepła są większe, niż być powinny, nici z dopłaty.

W sumie, jak wszystko policzyliśmy ze znajomym, okazało się, że po odjęciu od dopłaty dodatkowych kosztów projektu, weryfikacji powykonawczej, odsetek od kredytu, a także podatku z tytułu dochodu, z 30 tys. zł zostaje niespełna 10 tys. zł. W przypadku domu pasywnego jest podobnie.

Dopłata nie pokryje kosztów

Nic więc dziwnego, że choć program działa już od kilku miesięcy, złożone wnioski można policzyć na palcach jednej ręki. Mam jednak nadzieję, że to się zmieni. Choćby dlatego, że pracowniom architektonicznym i firmom budującym takie domy zależy na przyciągnięciu klientów. Niektóre z nich już próbują dostosować ofertę do wymogów NFOŚiGW, tak by koszty związane z uzyskaniem dotacji były nieco niższe i żeby zostało więcej pieniędzy na samą budowę, a nie tylko na honoraria dla architektów i biegłych.

Liczę też na ustępstwa ze strony Funduszu. Bo nierzadko warunki do spełnienia są absurdalne: choćby ten, że domu, do którego dostało się dopłatę, nie można przez trzy lata sprzedać.
Dlatego dotację z NFOŚiGW powinni brać dzisiaj przede wszystkim ci, którzy niezależnie od dopłat i tak zdecydowani są na budowę domu energooszczędnego albo pasywnego. Jeśli jednak ktoś się waha, musi pamiętać, że pieniądze z Funduszu nie pokryją kosztów, które będzie musiał ponieść, kupując znacznie więcej materiałów izolacyjnych, trójszybowe okna, superszczelne drzwi czy rekuperator.

Wszystkich nas to czeka

Ale przed budownictwem energooszczędnym nie ma ucieczki. W 2020 r., na mocy Dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2010/31/UE z 2010 r., każdy nowo budowany dom będzie musiał zużywać wielokrotnie mniej energii. Do ogrzania budynku – elektryczną nagrzewnicą – ma wystarczyć jej tyle, ile zużywa suszarka do włosów.

Zatem już za niespełna siedem lat nikt z nas nie dostanie pozwolenia na budowę tak zwanego domu standardowego. Poza tym mieszkanie w takim budynku, ze względu na wysokie koszty ogrzewania, zwyczajnie nie będzie się opłacać.

Dla kogo dopłata

O dopłatę do kredytu może ubiegać się osoba, która planuje budowę domu lub kupuje dom czy mieszkanie od dewelopera. Oczywiście trzeba mieć pozwolenie na budowę albo zgodę na to, by deweloper przeniósł na nas prawo własności nieruchomości. Ale uwaga! Jeśli część domu lub mieszkania zostanie przeznaczona na działalność gospodarczą, dopłata do kredytu będzie proporcjonalnie mniejsza (np. 20% powierzchni na działalność oznacza o 20% mniej ustalonej dopłaty). Powierzchnia działalności powyżej 50% nie kwalifikuje do programu. Dopłaty do kredytów dotyczą dwóch kategorii energetycznych: w standardzie NF15 i NF40.

Od standardu zależy m.in. wysokość dopłaty – może to być od 11 do 50 tys. zł. dla budynków jednorodzinnych:
NF40 – EUco ≤ 40 kWh/m2 na rok – dopłata 30 tys. zł brutto
NF15 – EUco ≤ 15 kWh/m2 na rok – dopłata 50 tys. zł brutto
dla mieszkań w budynkach wielorodzinnych:
NF40 – EUco ≤ 40 kWh/m2 na rok – dopłata 11 tys. zł brutto
NF15 – EUco ≤ 15 kWh/m2 na rok – dopłata 16 tys. zł brutto


Tekst: Mirosław Wesołowski, Atelier Wnętrz i Architektury
Zdjęcia: Shutterstock

Zobacz również