O starym pałacu czy romantycznym dworku marzy wielu. Ale żeby marzenia się spełniły, trzeba mieć skórę słonia, upór osła i dużo pieniędzy.
Przywrócenie dawnej świetności zapuszczonym starym budynkom kosztuje znacznie więcej niż wybudowanie nowego domu. Tyle że satysfakcja też jest nieporównywalnie większa.
Pięć lat temu Anna i Piotr – moi znajomi z Wrocławia – kupili niewielki dom w Górach Stołowych, wpisany do rejestru zabytków. Skusiła ich niska cena i przepiękna okolica z widokiem na wyrastający z zieleni lasów monumentalny masyw Szczelińca Wielkiego. Obydwoje to niepoprawni romantycy. Nie zauważyli, że belki dachowe są spróchniałe, ściany wymagają odwilgocenia, a przepiękna drewniana weranda coraz głębiej zapada się w ziemię rozmywaną przez deszczówkę, która nie ma gdzie odpływać. Dopiero gdy przyszła ekipa fachowców, żeby „usunąć usterki” i przygotować dom do zamieszkania, otworzyły im się oczy.
I choć kosztorys wprawił ich w lekkie osłupienie, postanowili się nie poddawać. Sprzedali mieszkanie po babci we Wrocławiu i wystąpili o pozwolenie na remont do regionalnego konserwatora zabytków.
Wycieczka w czasie
Już na pierwszym spotkaniu przekonali się, że łatwo nie będzie. Konserwator uprzedził ich, że renowacja zabytku to tak, jakby przenieść się w czasie o ponad 100 lat. Nie można więc używać wielu współczesnych materiałów i technologii. Dachówka musi być ceramiczna, z łupków lub trzciny, farby – tylko mineralne, a nie syntetyczne, grunty – akrylowe. Wykluczona jest np. blachodachówka, okna plastikowe albo błyszczące farby nitro. Nawet odwodnienie powinno się zrobić tak jak przed wiekami: zamiast betonowych opasek wokół budynku trzeba użyć zaprawy glinianej, która zabezpieczy dom przy fundamentach. Główna zasada przy renowacji brzmi: „zostawić jak najwięcej starego”. Dlatego, choć Anna i Piotr najpierw chcieli wyburzyć werandę i w jej miejsce postawić identyczną, tyle że z nowych materiałów, musieli ją rozebrać, sprawdzić deska po desce i te, które nadawały się do użytku, wykorzystać po raz drugi. Brudna i żmudna robota…
Co gorsza, właściciele domu wiedzieli, że jeśli złamią zalecenia konserwatora, dostaną nakaz wstrzymania prac, a w dodatku będą musieli przywrócić wszystko do stanu poprzedniego. Jeśliby tego nie zrobili, grozi im grzywna, a nawet… dwa lata więzienia.
To właśnie surowe przepisy sprawiają, że Polacy rzadko decydują się na renowację zabytków. Wielu woli poczekać, aż się same rozpadną i konserwator uzna, że nie da się ich już uratować. Zdarzały się też przypadki dziwnych pożarów: na przykład kilka lat temu Podhale ogarnęła istna plaga strawionych przez ogień chałup, warsztatów czy spichlerzy, które znajdowały się pod opieką konserwatora. W ich miejsce szybko wyrosły szkaradne pensjonaty, domy, hotele.
Jak zdobyć dotację
Właściciele zabytkowych budynków mogą ubiegać się o dotacje z różnych funduszy, a także z budżetu państwa. Podstawowym warunkiem jest jednak indywidualny wpis do rejestru zabytków. Wsparcie z budżetu może wynieść do 50 procent poniesionych przez nas kosztów, jednak wypłacane jest dopiero po zakończeniu wszystkich prac i przedstawieniu rachunków. W przypadku zabytków o szczególnej wartości historycznej czy artystycznej dofinansowanie może sięgnąć 100 procent.
Trochę łatwiej jest o dotację ze środków unijnych. Na przykład z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich właściciel zabytku może dostać do 300 tys. zł na remont i renowację. Ale warunek: musi zarejestrować w obiekcie działalność gospodarczą i zatrudnić co najmniej trzy osoby. Trzeba także przygotować precyzyjną dokumentację i ściśle przestrzegać harmonogramu prac. O taką formę wsparcia ubiegają się przede wszystkim osoby, które kupują stare domy albo budynki poprzemysłowe na niewielkie pensjonaty, restauracje czy gospodarstwa agroturystyczne.
Właściciele zabytkowych dworków mają dodatkowy przywilej – mogą nie płacić podatku od nieruchomości. Muszą jednak przedstawić zaświadczenie od konserwatora, że obiekt utrzymywany jest w jak najlepszym stanie. Niestety, tak jak w przypadku udzielenia dotacji, zwolnienie dotyczy tylko budynku wpisanego do rejestru indywidualnie – nie wystarczy, że znajduje się on w zabytkowym układzie urbanistycznym albo objętym ochroną w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Ale największą nagrodą dla tych, którzy przywracają świetność zabytkowym ruderom, jest jednak satysfakcja, że mieszkają w domu innym niż wszystkie. Każdy, kto widział francuskie albo holenderskie wsie ze stu- lub dwustuletnimi budynkami, przyzna, że nie wygrają z nimi najnowocześniejsze nawet wille.
Tekst: Mirosław Wesołowski, Atelier Wnętrz i Architektury
Zdjęcia: shutterstock.com