Dom stoi w dolinie, otoczony falującymi trawami. Jesienią tonie we mgłach, snujących się nad pagórkami, wiosną i latem w polnych kwiatach. Zimą- w bezkresnym oceanie nieskazitelnej bieli. Agnieszka i Andrzej dla spokoju tej łemkowskiej ziemi porzucili Warszawę.
Najbardziej bali się tęsknoty. Za przyjaciółmi, znajomymi, wiecznym szumem miasta, który męczy, ale i uzależnia. Zastanawiali się, jak zniosą to, że są sami, daleko od domu. Na początku próbowali pogodzić dwa życia, miejskie i wiejskie. Mieszkali trochę w Warszawie, trochę w Izbach. Agnieszka pochodzi z Kończyc Małych i, jak każda Ślązaczka Cieszyńska, ma w sobie taką siłę, że mogłaby przenosić góry. Znają ją wszyscy w okolicy. – To ta filigranowa blondynka, która jeździ wielką terenówką – mówią. Studiowała psychologię w Warszawie, na tym samym roku co Andrzej. Zajęła się szkoleniami dla firm, dużo jeździła po Polsce, a potem znaleźli Izby. I miasto przegrało, bo czym mogło konkurować z Bukowiną – krainą lasów, skowronków, łagodności i ciszy?
Zwłaszcza że u stóp góry Lackowej samotność im nie groziła. Pewnego dnia Andrzej wybrał się do urzędu gminy po jakieś papiery i na schodach spotkał kumpla z podstawówki. Przesiedzieli siedem lat w tej samej ławce, ale po skończeniu szkoły nie mieli czasu, żeby się zobaczyć. Teraz okazało się, że w linii prostej mają do siebie bliżej niż w Warszawie. Agnieszka z kolei już pierwszej niedzieli zaplanowała wycieczkę do przepięknej pustej doliny Bielicznej, zamieszkanej kiedyś przez Łemków. W drodze powrotnej spotkali kolegę z liceum, który przyjechał do sąsiadów w Izbach oglądać chałupę. Okazało się, że szuka drewnianego domu, chce go rozebrać, przenieść i zbudować na nowo.
Dokładnie tak samo zrobili Agnieszka i Andrzej – najpierw znaleźli dziką łąkę u podnóża jodłowych pagórków, a potem dwie łemkowskie chyże, jedną w Ropie, drugą w Mochnaczce. Odbudowali je z pietyzmem, deska po desce. Starali się zachować jak najwięcej ręcznie rzeźbionych detali, uszanować magię miejsca. Tyle tylko, że połączyli chałupy w jedno wygodne siedlisko, bo chcieli mieć gospodarstwo agroturystyczne. Na początku miało przypominać schronisko w górach – takie, jakie widzieli podczas studenckich wypraw w Tatry czy Bieszczady. Jednak z czasem zamieniło się w przytulny pensjonat, w którym żyją i oni sami, i ich goście. Może to dzięki małej Tosi, córeczce, która przyszła na świat już po przeprowadzce całej rodziny Adamkiewiczów w Beskidy.
Dom od początku do końca zaprojektował Andrzej. Rozrysował nawet projekt, a architekt tylko przybił swoją pieczątkę. Andrzej oprócz psychologii studiował inżynierię lądową na politechnice, a wcześniej skończył technikum budowlane, więc wszystko poszło jak z płatka. Prace ruszyły w 1996 roku. – Było ciężko – wspominają. – Bez wody, cztery lata bez prądu. Betoniarkę podłączaliśmy do traktora. A gdy koparka wykopała już studnię, to sama do niej wpadła, na szczęście nikomu nic się nie stało. Kiedy już dociągnęli nam elektryczność, żałowaliśmy naszych romantycznych kolacji przy świecach.
Nie mogą się nachwalić sąsiadów. – To mądrzy, mili, życzliwi ludzie – mówi Agnieszka. – Pomagali nam w wielu ciężkich chwilach, zawsze podawali przyjazną dłoń, choćby z tą nieszczęsną koparką. Mamy też grono znajomych, którzy jak my przeprowadzili się z miasta i też prowadzą gospodarstwa agroturystyczne. Trzymamy się razem. Drogą, przy której stoi „Dom na łąkach”, rzadko jeżdżą samochody, za to ich gospodarstwo przez okrągły rok jest pełne gości. Wigilię i pierwszy dzień świąt Agnieszka i Andrzej spędzają zwykle z Tosią, rodzicami i rodziną, ale już drugiego dnia zjeżdżają goście na sylwestra, podobnie jest w Wielkanoc. Nie odstraszają ich ostrzeżenia, że droga może być nieprzejezdna, bo zimy tu bywają nieobliczalne. Przyciąga ich piękna okolica, sympatyczni gospodarze, rewelacyjna domowa kuchnia, wspólne posiłki, rozmowy. My zajadaliśmy się parowańcami z sosem jogurtowym i świeżymi jagodami. Palce lizać.
Zadomowili się na łąkach tak bardzo, że budują drugi dom. Znowu znaleźli dwie stare chałupy – jedną w Łabowej, drugą, ponadstuletnią, w Czyrnej. Znowu Andrzej siedział wieczorami i rysował. – Będą cztery pokoje, wspólny salon, kuchnia, taras – wylicza Agnieszka. Wkrótce na świecie pojawi się drugie dziecko. Rodzina się rozrasta i gospodarstwo też. Niedawno gość zapytał, czy ich dom stoi tu od zawsze. Wtedy poczuli, że warto było parę lat znosić niewygody.
Przepis na parowańce
Weź: •kilogram mąki •drożdże (kulka wielkości orzecha włoskiego) •ciut więcej niż pół litra mleka •jajko •szczyptę cukru, szczyptę soli
Na sos: •jogurt naturalny •jagody (borówki) •cukier
Wymieszaj drożdże z mlekiem, cukrem i kilkoma łyżkami mąki. Pozostaw w ciepłym miejscu, aż zaczyn przynajmniej podwoi swoją objętość. Dodaj resztę mąki, wbij jajko, lekko posól. Wyrób ciasto jak na chleb. Odstaw do wyrośnięcia. Potem rozwałkuj na grubość około 2 cm i wykrój krążki szklanką. Znowu odstaw do wyrośnięcia. Na garnek wypełniony w 3⁄4 wodą nałóż gazę i obwiąż garnek, żeby nie spadała. Gdy woda się zagotuje, układaj na gazie wyrośnięte bułeczki i paruj 5–7 minut. Woda musi cały czas wrzeć. Składniki sosu zmiksuj i polewaj parowańce. Smacznego.
Tekst i stylizacja: Grażyna Bieganik
Fotografie: Andrzej Pisarski
Dom na Łąkach Izby 35, 38-315 Uście Gorlickie
www.izby.com.pl dom@izby.com.pl tel. (0-18) 351-65-60