W dzieciństwie Marcelinka bawiła się tu szmacianymi lalkami, a rodzice uprawiali grzyby. Już wtedy babcia Zosia przepowiadała: – Zobaczysz, to będzie twój dom.
Słowa babci wywoływały na twarzy Marcelki grymas. O czymże innym mogła marzyć mała dziewczynka, jak nie o pięknym zamku na zielonym wzgórzu? Nie wyobrażała sobie, że w pieczarkarni można się zadomowić. – Jak tu mieszkać? W budynku gospodarczym bez okien, pośród pająków i stalowych konstrukcji? – wspomina z uśmiechem.
Dwadzieścia lat później dorosła już Marcelina z mężem Dawidem szukali swojego miejsca na dom. Mnóstwo zimowych wieczorów upływało na rozmowach o wspólnej przyszłości. Wplotły się również historia pieczarkarni i przepowiednia babci. Właśnie wtedy Dawid krzyknął: – Tutaj, zamieszkajmy więc tutaj! Zostańmy w naszych rodzinnych stronach. Marcelina uznała pomysł za doskonały i klamka zapadła. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo pierwszym przedmiotem do nowego domu, który wtedy znalazł się w ich rękach, była żeliwna klamka zrobiona przez lokalnego rzemieślnika, która otwierała nowy rozdział w życiu młodych.
To było trzy lata temu. Potem wieczorne rozmowy zmieniły się kompletnie. Wszystko zaczęło się kręcić wokół wymyślania domu. Pieczarkarnia stała już wtedy pusta, bo w latach 90. rodzice skończyli hodować grzyby. Budynek wyglądał fatalnie, a ewentualne przerobienie go na mieszkanie wymagało olbrzymiego nakładu pracy i mnóstwa wyrzeczeń. Jednak Marcelina i Dawid, ludzie pełni optymizmu, nie widzieli najmniejszego problemu. Potraktowali to jak wyzwanie.
Romantyczne wnętrza starej pieczarkarni
Pomysł na dom był prosty: miało być niebanalnie, przytulnie i radośnie. W końcu ulica Pogodna, przy której stoi budynek, do czegoś zobowiązuje. Mieli tyle energii, że wszystko poszło jak z płatka, choć na świecie zaraz miał się pojawić Adaś, więc Marcelinie trudno było się ruszać. Podczas remontu pracowała cała rodzina. – Wszyscy nam kibicowali. Do dzisiaj jesteśmy bardzo wdzięczni bliskim – mówią. – Bez nich nasze marzenia nigdy by się nie spełniły.
Narodziny synka jeszcze bardziej zdopingowały małżeństwo do tworzenia domowego ogniska. Nie minął rok, a można było się wprowadzać. Urządzaniem wnętrz zajęła się wyłącznie Marcelina, która właśnie wtedy odkryła w sobie artystyczną duszę. – Role były jasno określone. Projektami zajmowała się Pani Żona, wykonawcą był Pan Mąż – śmieją się małżonkowie.
Na parterze powstała duża otwarta przestrzeń pełna naturalnych materiałów i kolorów. To tu domownicy zaczynają i kończą każdy dzień, tu toczy się życie towarzyskie, a Adaś szaleje z kotką Lusią – bawią się w berka, bujają się na ażurowym hamaku. – A ja mam ich na oku. Kuchnia przechodzi w część jadalnianą, ta natomiast wprasza się nienachalnie do salonu – mówi Marcelina. – Ogromne okna pozwalają zaglądać słońcu do środka i nadawać przestrzeni niesamowity blask.
Pośrodku stoi prawdziwy lew salonowy – sześćdziesięcioletni stół nakryty haftowanym obrusem, przy którym szarlotka Marceliny smakuje najlepiej, twierdzą znajomi. Kredensy wypełniają naczynia przekazywane w rodzinie z pokolenia na pokolenie: karafki, dzbanki i filiżanki, mosiężne czajniczki, cukiernice i ręcznie malowana porcelana. Każdy bibelot ma wartość sentymentalną. – Jeden z kredensów znalazłam w stodole prababci. Wszystkie meble bardzo pieczołowicie odnowiliśmy. Mnóstwo przedmiotów powstało z przetworzonych materiałów. Większość znalazłam na pchlich targach, w second handach oraz na aukcjach internetowych – dodaje z dumą Marcelina.
Dom, który stworzyła, jest bardzo kobiecy i romantyczny, ale nie przesłodzony. Troszkę francuskiej prowincji, odrobina mieszczańskiej kamienicy. Trudno znaleźć tu przedmiot bez duszy, a każdy opowiada jakąś historię. – Nasz dom ciągle się zmienia. Kiedy uznamy, że więcej z siebie do niego nie wniesiemy, wyruszymy po kolejną przygodę. Tym razem urządzimy się w starej stodole – zapowiadają Marcelina i Dawid.
Tekst i stylizacja: Michał Gulajski/ Wnętrza Michała
Zdjęcia: Marcin Grabowiecki