
Drugie życie przedmiotów. Dom na Dolnym Śląsku urządzony rzeczami z odzysku
Domy w PolsceAniela to cudotwórczyni! Większość mebli do domu znalazła na targach staroci i złomowiskach. Nawet zwierzaki ma z odzysku. Zobaczcie wnętrze jej domu – przytulne i urządzone niewielkim kosztem. Znajdziecie tu styl rustykalny, farmhouse, loftowy i wabi-sabi, wymieszane w idealnych proporcjach.

Pomysł na biznes – drugie życie przedmiotów
Wszystko zaczęło się od… kultury, bo sprawami kulturalnymi Aniela zajmowała się w urzędzie miejskim w Nysie. – Ot, proza życia i praca na etacie, choć bardzo ją lubiłam – mówi. W pewnej chwili z przyjaciółką zaczęły włóczyć się po targach staroci i złomowiskach. Wybierały ciekawe, często „odjechane” meble i różne metalowe elementy i zabierały je do domu. I w domowych warunkach poddawały je renowacji: szlifowały, olejowały, malowały. Bywało, że zmieniały nieco kształt czy proporcje. To było po prostu hobby, praca po godzinach dla siebie. Meble trafiały do mieszkania Anieli, ale z czasem zaczęli się interesować nimi znajomi. Szybko też okazało się, że są ludzie, którzy chcą mieć w domu oryginalne, jedyne w swoim rodzaju sprzęty. Aniela ze wspólniczką zaczęły sprzedawać swoje wyroby, a później zajęły się też urządzaniem całych wnętrz. – Kiedy mówiłam bliskim, że chciałabym z tego żyć, pukali się w czoło – wspomina – a ja upierałam się: tak właśnie będzie!
I w końcu postawiła na swoim. Zrezygnowała z pracy na etacie, by poświęcić się rękodziełu. Potem przyszedł czas na kolejny plan – chciała zbudować dom. – Całe życie spędziłam w bloku i dom był moim wielkim marzeniem – opowiada. – Pragnęłam miejsca, w którym każdy domownik ma swoją przestrzeń i prywatność.



Wrodzony talent do urządzania wnętrz
Budynek miał być tani w budowie, prosty, ze spadzistym dachem i koniecznie z pracownią, w której zajmie się renowacjami. Wzięła kredyt i pięć lat temu ruszyła do dzieła. Chociaż jej marzenie od dawna już stoi, Aniela mówi, że to wciąż nieskończony projekt. Bo różne elementy wystroju pojawiają się i znikają, a ją korci, żeby wciąż coś zmieniać. Zwłaszcza gdy upoluje jakiś nowy mebel, który po prostu dobrze siedzi w tym wnętrzu.
Aniela nie określa siebie mianem projektantki wnętrz, bo nigdy nie zdobyła formalnego wykształcenia w tym kierunku. Razem ze wspólniczką zajmują się raczej aranżacją, metamorfozami czy też kreatywnym urządzaniem domów. Fakt jest jednak taki, że klienci zazwyczaj oddają im po prostu klucze do mieszkania, a one dokonują jego transformacji.|
– W każdym wnętrzu ważna jest proporcja, rozmiar mebli – zauważa. – Kolor zawsze można dostosować, a potem zmienić. Taką samą zaletę mają także jej meble: nie tylko są solidne i wytrzymałe (bo z porządnego drewna), ale po paru latach można je przeszlifować, przemalować i mieć w domu zupełnie nowy przedmiot.
Styl swojego domu określa żartobliwie „trochę niepodobny do niczego”. Wnętrze jest rustykalne, bo dużo w nim naturalnych kolorów i materiałów. Są elementy zaczerpnięte ze stylu farmhouse, ale też loftowego ze względu na użycie metalowych części odzyskanych ze złomu.



Wszystko z odzysku i kuchnia wabi-sabi
Kuchnię z kolei zainspirował japoński styl wabi-sabi, który z prostoty i drobnych niedoskonałości czyni estetyczną wartość. Jest to jedno z niewielu miejsc, gdzie można znaleźć nowe, sklepowe meble. Bo jakieś osiemdziesiąt procent wyposażenia domu to dzieło jej własnych rąk. – Na upartego mogłabym zrobić kuchnię z odzysku, ale tak było po prostu łatwiej – mówi Aniela. Wzięła zabudowę z sieciówki, a ściany pokryła autorskimi tynkami: sama je pigmentuje i wyrabia, a potem kładzie. Najważniejsze w pomieszczeniu było to, by nie zamykać przestrzeni. Dlatego nie ma tu górnych szafek i okapu, jest za do duże okno. Rolę kuchennej wyspy pełni zespawany ze złomowanych elementów wózek z blatem z kawałka stolarskiego warsztatu.
Część rozwiązań w domu dyktują względy czysto praktyczne. Razem z Anielą, Ewą i Hanią mieszkają też zwierzaki: dwa psy i pięć kotów. – Wszystkie są – śmieje się gospodyni – tak jak i moje meble, z odzysku. Żeby było łatwiej sprzątać, na podłodze położyła płytki dobrze udające drewniany parkiet. Podobnie jest z kanapą w salonie – ma obicie neutralnie szare, dzięki czemu nie widać psiej i kociej sierści, a przynajmniej tak bardzo nie rzuca się w oczy.
– Lubię mieszanie starego z nowym, lubię też pokazywać ludziom, że urządzenie domu nie musi być bardzo kosztowne – opowiada właścicielka. Bo już sama jego budowa pochłania fundusze, więc wykończenie wnętrza nie powinno wykańczać też portfela.
Zobacz w galerii więcej zdjęć z domu na Dolnym Śląsku
ZDJĘCIA: Michał Skorupski stylizacja: AGNIESZKA WRODARCZYK/HAPPY PLACE TEKST: STANISŁAW GIEŻYŃski