Ten dom to taki mój sen o rodzinie. Miły, ciepły, przytulny. Bo ja trochę poświęciłam się dla moich chłopców – uśmiecha się Edyta. – No i chciałam, żeby Krzyś chętnie do niego wracał. Mój mąż w pracy traci poczucie czasu.
Kiedy brałam ślub, byłam strasznie młoda, miałam 20 lat. Potem urodził się Bartek, później Filip. I tak im dogadzałam, chuchałam na nich i dmuchałam. Aż któregoś dnia przyjaciel sam zapisał mnie na kurs projektowania wnętrz. Wiedział, że chciałabym, ale nic z tym nie robię. I tak zostałam projektantką.
Na kursie odkryłam, jak fajnie być prymuską. Bo w szkole – tak jak moi chłopcy – ciągle się wierciłam, łaziłam po drzewach. Tacy jesteśmy. Siedzę nad czymś, a tu zaszumi drzewo, tam mucha przeleci – i ja już jestem z tą muchą.
Kiedyś psycholożka wyjaśniła mi, że my właśnie, żeby się skupić, potrzebujemy ruchu. W pracy najbardziej nakręca mnie stres, kiedy termin goni. Miałam takie zlecenia. Rodzice chcieli zrobić nastoletniemu synowi niespodziankę. Wysłali go gdzieś na weekend, a my w tym czasie urządzaliśmy dla niego strych. Biegałam po sklepach, ale tam na wszystko trzeba było czekać. W końcu powiedziałam, że jestem z „Kto cię tak urządził”, tego programu w telewizji. Pomogło!
Teraz poszłam za ciosem i zdecydowałam się wrócić na studia. Na architekturę. Jest cudownie! Tak, jestem najlepszą studentką. Kupuję wszystkie podręczniki, robię notatki, z których uczy się cała grupa. Ale moje ulubione zajęcia to te o budowlance.
Śmieję się, że najbardziej na moje życie wpłynęły szkolne zetpety. Pismo techniczne, struganie, piłowanie. Mój tata był inżynierem. Miał taką drewnianą walizkę, w której trzymał narzędzia. Ja o tej walizce śniłam po nocach. Jeździłam też z tatą na budowę trasy W-Z. Te ogromne maszyny! Walce, betoniarki – wspaniałe. I bardzo lubię pracować z budowlańcami, świetnie się z nimi dogaduję.
Kiedy się urządzaliśmy, też największą frajdą było dla mnie szlifowanie, heblowanie. Szafki w kuchni malowałam cztery razy! Drzwi w salonie są ze starego domu moich dziadków. A żeliwne schody wypatrzyłam na reklamie perfum – modelka wchodziła po nich w pięknej sukni. Znalazłam podobne, z jakiejś niemieckiej fabryki.
Do tego obrazki i mnóstwo lamp i lampeczek, bo nic tak nie tworzy nastroju, jak światło. Chłopcy teraz nie zwracają uwagi na takie rzeczy. Ale mam nadzieję, że kiedyś będą się uśmiechać na myśl o rodzinnym domu. Jak nasz znajomy, którego mama w dzieciństwie goniła do pastowania butów. Nie znosił tego, a teraz sam siada ze szmatką i glansuje, wspominając dawne czasy.
tekst: Eliza Otto
zdjęcia: Dariusz Radej
stylizacja: Alicja Radej
kontakt:
abramczukinteriors.pl, edyta@abramczukinteriors.pl