Ewa i Szymon niemal wszystko w domu zrobili sami, nawet meble. Uczyli się, oglądając filmiki w internecie.
Dom urządzony dekoracjami DIY
Moje oczy już się zamykają – mówi do mnie mąż prawie co wieczór – ale ty sobie tu spokojnie siedź i twórz, bo widzę, że i tak teraz nie zaśniesz. Tak, jestem przypadkiem nocnej sowy. Rzeczywiście nie zmrużę oka. Nie, jeśli pojawił się w głowie kolejny projekt. Coś do napisania, namalowania, pomysł na kolejny fatałaszek, jakieś DIY („zrób to sam”). A może urządzenie wnętrza?
W takich okolicznościach pięć lat temu pojawiła się koncepcja naszego małego i skromnego domu. Jego powstawaniu towarzyszyła powracająca z uporem maniaka fraza męża, wdrożeniowca IT: nieprzekraczalny budżet. Brzmiało dość ograniczająco, ale skoro Szymon jest w rodzinie jedyną osobą (talent po mamie), która umie liczyć, pozostało mi oszaleć z radości i cieszyć się wszystkimi małymi krokami prowadzącymi do domu na Truskawkowej.
Słowa „skromny” i „nieprzekraczalny” gdzieś na etapie przyjazdu podłóg zamieniły się w „prawie zerowy”, toteż z całkiem zwyczajnego małżeństwa przeobraziliśmy się w parę rodem z amerykańskiego reality show. Oboje z wiertarkami i pędzlami. Szymon malował, robił garderobę, stoliki nocne i starał się zrealizować wszystkie moje – dokładnie rozrysowane – plany. Kiedy widział mnie z gwoźdźmi do tapicerowania, kawałkiem tkaniny, pociągającą nosem, zaraz biegł na pomoc.
Oczywiście od czasu do czasu do akcji wkraczał stolarz, pan Staś. Czasami, kiedy ktoś nas pyta, jak to zrobiliśmy, odpowiadam, że zaskakująco wiele można nauczyć się z filmów w internecie. Potrzeba tylko odrobiny talentu i bardzo dużo chęci. Czy czasu? Tak, całe mnóstwo, choć oboje pracujemy zawsze ponad pełny wymiar. Ja jestem lektorem języka angielskiego, Szymon z kolei często wyjeżdża zawodowo.
Czarno-białe wnętrza
W naszym domu zawsze miało być prosto, autentycznie i klasycznie, to do nas pasowało. Skandynawsko? Pewnie też… Doceniam różne style, ważne, by tworzone były z pasją. W tym właśnie miejscu powinno się pojawić słowo „inspiracja”. Dziesięć lat temu zakochałam się w czerni i bieli. Wszystko za sprawą kotka, który zajrzał przez nasze balkonowe okno. Wesołe i zawsze pozytywne myśli wywołuje u mnie styl angielski z jego lekko kiczowatymi elementami, holenderski z dużymi oknami, francuski z doskonałymi kamienicami.
Zazdroszczę każdemu, kto może cieszyć się zapierającymi dech w piersi widokami, bo początkowo byliśmy otoczeni pachnącym zbożem. Kiedy tylko możemy, uciekamy więc dalej, najchętniej na angielską wieś, ale i bliżej jest urokliwie. Niecałe trzy minuty pedałowania, a jesteśmy w Wielkopolskim Parku Narodowym. Szymon uczestniczy w rowerowych maratonach MTB, ja próbuję go dogonić. Oboje kochamy fotografię (mąż ma zdecydowanie większy talent, tym razem po tacie), naszego borderka Bounty’ego, kotkę i budowanie. Zastanawiam się, czy byłoby mi znów do twarzy w żółtym kasku, a Szymonowi w odblaskowej kamizelce. Ostatnio jednak sen spędzało mi z powiek coś innego. Napisałam dla dzieci elementarz języka angielskiego „Cat in the Book”, który ukazał się w Centrum Edukacji Dziecięcej. Sami oceńcie, czy lepiej wychodzi mi urządzanie wnętrz, czy pisanie.
Tekst: Ewa Cisowska
Stylizacja: Agata Jaworska
Zdjęcia: Igor Dziedzicki
Ewę i Szymona znajdziecie na: deck-the-hall.com