Jeszcze tylko przyniosę drewno do kominka, bo mróz jest straszny, i możemy siadać do stołu – zaprasza Inger Marie Grini. Zaraz wróci z nart jej chłopak, obiad już się grzeje.
Dom z drewna: przystań dla narciarzy
Maleńkie gospodarstwo w Tinn, 140 kilometrów od Oslo, w którym mieszkają, jest ich odskocznią. Zwłaszcza zimą, bo okolica słynie ze świetnie przygotowanych tras. W końcu to Telemark. Tu prawie wszyscy albo skaczą, albo biegają na nartach. 10 minut drogi w górę doliny zaczyna się płaskowyż Hardangervidda, raj dla narciarzy i saneczkarzy. To dlatego Oystein przepada na całe dnie.
Dom jak drewniana chatka w stylu skandynawskim
Ona woli jednak inny sport – pasją Inger Marie jest szycie. Jeśli chce się zrelaksować, bierze druty albo zasiada przy singerze. Projektuje bajkowe poduszki i ubranka dla córeczki, 2,5-letniej Mari. Albo po prostu wygląda przez okno. – Niedawno zobaczyłam, kto zostawia te wielkie kocie ślady na śniegu. Ryś. Szedł jak duch wzdłuż ściany komórki, a ja za nim, na palcach, od okna do okna.
Ten mały domek w środku lasu wynajęli od wuja kilka lat temu. Na szczęście wystarczyło solidne sprzątanie oraz malowanie i już można było się wprowadzać. Wtedy przydał się dryg Inger Marie do urządzania wnętrz. – Uwielbiam przykurzone pastelowe odcienie, dlatego ściany mamy błękitne, żółte, pudrowe – mówi. – I generalnie przedwojenne klimaty: chłopskie łóżka, okrągły stół po babci, wiekowe lampy, zdjęcia rodzinne, zegar z kukułką, hafty. Większość rzeczy, których nie odziedziczyli, kupili na pchlich targach albo w sieci, na www.finn.no, norweskim eBayu.
Ten drewniany dom ma już 130 lat
Początkowo warunki były spartańskie, takie jak w czasach, gdy chatka została zbudowana, a więc 130 lat temu: 40-metrowa izba, bez wody, prądu, ogrzewania, ze sławojką. Młodym to jednak nie przeszkadzało, wpadali tu tylko na weekendy. Jedzenie wozili z miasta, wodę brali ze strumyka. Ale gdy urodziła się Mari, dociągnęli prąd, zrobili ogrzewanie kominkowe i kuchnię. Pomieszkują w Tinn coraz częściej. To zasługa Oysteina, on kocha narty, łowienie ryb, łażenie po lesie. – Zanim go poznałam, byłam zwierzęciem miejskim – mówi Inger Marie. – Teraz wspólne wędrówki to dla nas najpiękniejsze chwile. Wiosną odkryliśmy cudowną połoninę, na której pasły się krowy. Kupiliśmy świeżo dojone, pyszne mleko dla Mari i dla mnie, do kawy. W Oslo o takim mogłybyśmy tylko pomarzyć!
WIĘCEJ ZDJĘĆ Z SESJI OBRZEJRZYSZ W GALERII ORAZ W ARCHIWALNYM WYDANIU WERANDA COUNTRY 3/2020
Opracowanie: Joanna Halena
Zdjęcia: Inger Marie Grini/House of Pictures
Produkcja sesji: Tori Haugen
Zobacz też:
Klasyka stylu skandynawskiego: różowy domek w Finlandii