Budynek z 1925 roku od zawsze zwracał uwagę. Przypomina toskańską willę.
Kiedy babcia weszła do swojego pokoju, krzyknęła: „Przecież tu kiedyś była szkolna koza!”. Jako uczennica trafiła do niej tylko raz. Dzisiaj przesiaduje cały czas. I wcale nie za karę – śmieje się Zuzanna.
Po ogrodzie krząta się pan Stanisław: tu coś przytnie, tam przesadzi – zdawałoby się ogrodnik na pełny etat. Gdy zagaduję, czy aby na pewno trafiłam pod dobry adres, właśnie robi porządki w domku z narzędziami. Ale już słyszę: – Zapraszam, zapraszam – woła Zuzanna, wstając zza stołu pod pergolą. Dzisiaj przygotowuje tu przetwory, upycha w słoiki ogórki do kiszenia. – To nasz ulubiony pan Stanisław – tłumaczy. – Pracował przy remoncie domu, ale że ma ogrodniczą smykałkę, zgodził się pomagać nam przy roślinach – zaczyna opowieść.
Pracy było mnóstwo zwłaszcza na początku, bo budynek tonął w gąszczu drzew. Trzeba było wyciąć to i owo i dziś od drogi osłaniają go sosny, za to z drugiej strony pojawił się widok na łąki i płynącą w dolinie Pilicę. Jakiś czas mieli warzywnik, lecz bez opamiętania zarastała go mięta. Zostały więc tylko czarne porzeczki i hortensje oraz sosnowy las, a w nim pełno kurek i kani.
Wchodzimy do środka. Na progu wita nas babcia Zuzanny i ruszamy oglądać dom. – Tu dukałam tabliczkę mnożenia – wspomina – tu stała moja ławka. O, a tutaj chodziło się na dywanik do dyrektora. W miejscu, gdzie dzisiaj jest kuchnia, było jego mieszkanie. Bo dawno temu w domu Zuzanny mieściła się szkoła.
Budynek z 1925 roku od zawsze zwracał uwagę. Przede wszystkim architekturą – przypomina toskańskie wille. – Niestety, nie dotarliśmy do archiwalnych dokumentów i nie wiemy, kto go zaprojektował i dlaczego w takim stylu – opowiada Zuzanna. Kiedy podstawówkę przeniesiono do miasta, został wystawiony na sprzedaż.
– We wsi chodziły słuchy, że powstanie tu fabryka rękawiczek i wszyscy się cieszyli, że będzie praca. Tymczasem szkołę kupili moi rodzice. Zuzanna studiowała wówczas Architekturę Wnętrz na warszawskiej ASP. Gdy rodzice szukali kogoś do pomocy przy przebudowie budynku, trafili do architekta Jerzego Bogusławskiego. Nie wiedzieli, że jest on profesorem Zuzanny na Akademii. Zajął się elewacją i układem pomieszczeń, a ona – urządzaniem wnętrz.
Pierwsze zlecenie – chciała więc, by wyszło idealnie. Do projektu kominka autorstwa Doroty Bogusławskiej zrobiła makietę 1 : 1. Zarwała kilka nocy, rozrysowując wielobarwne dywany z płytek gresowych. Sama zaprojektowała drzwi do wszystkich pomieszczeń – zależało jej, by były pomalowane nie natryskowo, ale pędzlem.
Stolarze, którym zleciła zadanie, nie mogli się nadziwić. Wieźli je z duszą na ramieniu, bo nie mieli pewności, czy o to chodziło. Odetchnęli z ulgą, gdy Zuzanna z radości prawie rzuciła się im na szyję. Wreszcie jej autorstwa są również obrazy olejne.
W urządzanie włożyła całe serce i pewnie dlatego nie ma weekendu, wakacji i świąt, których nie spędziłaby w… szkole.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Stylizacja: Anna Olga Chmielewska
Zdjęcia: Aneta Tryczyńska
Za pomoc w sesji dziękujemy firmom: comptoir de famille, decolor, home sweet home, savoya home, carpetsandmore.pl, meublesdecharme.pl
Lontakt do projektantki 509 744 773, zuzanna.muraszkiewicz@gmail.com
Kontakt do architektów: www.boguslawski.com