Można się gorszyć, że w Peru jedzą świnki morskie (pieczone w całości), w Tajlandii chrupią smażone karaczany, a w Hiszpanii bycze jądra... Nasza kuchnia też obfitowała kiedyś w dość dziwne potrawy, które dziś wzbudziłyby popłoch.
Staropolskie uczty nie liczyły się bez pieczonych w całości dzików, żubrów, kapłonów (kastrowanych i tuczonych kogutów) czy skopowiny (tak samo okrutnie potraktowany baran). Arystokracja zajadała się… niedźwiedzimi łapami. Przygotowanie tego specjału trwało tygodniami – łapy moczono w wodzie, nacierano ziołami, obkładano słoniną, gotowano w wodzie
z octem i winem, aż wreszcie obtaczano w bułce tartej i smażono. Serwowano je z dwoma sosami – jajecznym i bulionowym doprawionym musztardą i kaparami.
Za przysmak uważano także łosiowe chrapy, czyli pyski. A kiedy przychodził post, pobożni jaśniepaństwo ruszali polować na bobry. Te wodne zwierzęta zaliczano bowiem… do ryb. A ryby w poście można, a nawet trzeba jadać. Pałaszowanie bobrowego ogona, nawet jeśli jest duszony w maśle i occie winnym, to takie same dziwactwo jak świnka morska z rusztu, móżdżek cielęcy czy flaczki....
Zdjęcia: kokofolk.pl, domektkaczki.pl, Desa Unicum (dom aukcyjny), Karolina Migurska (Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu, Park Etnograficzny w Sanoku, Muzeum Etnograficzne z siedzibą w Ochli), www.scholaris.pl, Stockfood/free, Corbis/Fotochannels, Shutters