To on podgryza korzenie drzew owocowych i krzewów, zjada bulwy i cebule, a my winimy za to Bogu ducha winnego kreta, który zieleniną gardzi, bo poluje na dżdżownice.
Jak odróżnić kreta od karczownika? Kret jest czarny, prawie ślepy, ma ryjek, potężne łapy z długimi pazurami i kopie głęboko. Jego kopce są duże, regularne, okrągłe, nad podziemnym korytarzem. Wystają z nich korzenie. Kret ich nie wygryza, bo woli zjeść robaka.
Karczownik przypomina trochę szczura, trochę świnkę morską. Ale nie jest spokrewniony z żadnym z nich (jego najbliższy kuzyn to nornik, także paskudny szkodnik ogrodowy). Ma tępo zakończony pysk i szare lub brązowawe futro, jaśniejsze na brzuchu. Podobnie jak kret robi kopce, ale mniejsze, a dziury w ziemi są obok, nie pod piramidką ziemi. Nie wystają z nich korzenie, bo je wygryza i zjada. Uwielbia zwłaszcza marchew i seler oraz wszelkie kłącza, bulwy i cebulki, ale nie pogardzi różą, bzem czy jabłonką. Jeśli drzewko lub krzak możemy po prostu wyjąć z ziemi, bo nagle znikły korzenie, to znak, że nasz ogród spodobał się karczownikowi. Sieje zniszczenie, choć zwykle sam pozostaje niewidoczny. Jeśli wychodzi, to nocą. Potrafi robić „porządki” nawet obok tarasu, na którym siedzą ludzie.
Walka z tym dzikim lokatorem wymaga samozaparcia, bo, podobnie jak szczur, zaskakuje wolą przetrwania. Postanowiliśmy z sąsiadami przegnać go z ogrodu, ale ekologicznie. Chemia odpada, bo i ja, i oni mamy dzieci, psy i koty. Mniej radykalnych pomysłów na wypłoszenie rozbójnika jest sporo. Pamiętajcie tylko o najważniejszym – walczymy zawsze w rękawiczkach, bo karczowniki po pierwsze przenoszą choroby, po drugie – mogą wyczuć nasz zapach.
Sklepowe metody zwykle są drastyczne – to pułapki lub świece dymne (trujące, wydzielają fosforowodór), które wkłada się do korytarzy. Na szczęście nie trzeba być doktorem Mengele.
– Nieźle działają solarne odstraszacze, wydające wibrujące dźwięki – poradził sprzedawca w sklepie ogrodniczym. – Na początku karczowniki mogą się buczkami zainteresować i podchodzić, żeby sprawdzić, co to jest. Zupełnie jak ludzie, gdy usłyszą muzykę. Ale na dłuższą metę brzęczenie będzie im przeszkadzać. Ważne, żeby odstraszacz działał przez cały rok bez przerwy, nawet w zimie, bo karczowniki nie zapadają w sen.
Takie właśnie urządzenie sąsiad z prawej strony wbił w trawnik dwa lata temu. Od tamtej pory on nie ma kopców, za to pojawiły się u mnie. Bo ja zdecydowałam się na butelki – znalazłam w internecie poradę, że trzeba je szyjkami wkopać w ziemię. Ponoć gra na nich wiatr, co wkurza karczownika. Na moim ten ekopomysł nie zrobił żadnego wrażenia. Podobnie jak pompowanie wody do korytarzy.
W tym roku, wzorem sąsiada, kupiłam buczek, gdy tylko znalazłam przy szpalerze ligustrów pierwsze górki ziemi. Działa na baterię solarną, jego pole rażenia to 500 metrów kwadratowych. Na początku mnie drażnił, ale przywykłam. Buczek kupił też sąsiad z lewej strony.
Na wszelki wypadek wzmocniliśmy działanie solarnego ustrojstwa. Kocia i psia sierść w korytarzach też podobno bardzo skutecznie odstrasza, wepchnęliśmy więc w wyjścia tuneli kłęby futra wyczesane z moich kocurów i terierów sąsiadki. Na koniec zatkaliśmy dziury rozbitymi główkami czosnku. Na razie ani kret, ani karczownik niczego więcej u nas nie wykopały.
Tekst: Joanna Halena
Zdjęcia: Alamy/BE&W