W lśniącym jak rybia łuska jeziorze można się zakochać, zwłaszcza gdy ma się oko do pięknych kadrów. A Zofia Nasierowska i Janusz Majewski – mają!
Kilkadziesiąt hektarów garbatych łąk, porośniętych oceanem traw nad jeziorem koło Starych Juch Zofia Nasierowska (fotografik) i Janusz Majewski (reżyser) kupili z górą 20 lat temu. Panią Zofię zawsze rozpierała energia, nie potrafiła żyć bezczynnie. – Nie znosi spokoju, a jednocześnie jest przemęczona, zaharowana, nie ma dla siebie wolnej chwili – opowiada o żonie pan Janusz w książce Zofii Turowskiej. – To kierowniczka całego świata. Zawsze musi pierwsza powiedzieć: Teraz skręcamy w prawo…
Nic więc dziwnego, że przeprowadzka na wieś nie stała się dla Zofii i Janusza początkiem nowego, spokojnego życia. Od razu dobrze wiedzieli, że nie zamieszkają tu sami. Nad brzegiem jeziora stanął więc nie tylko dom, ale i kameralny pensjonat. Wygląda jak staropolski dwór, który był tu od zawsze, choć zbudowali go na ruinach ponadstuletniego mazurskiego siedliska. Może to dzięki wiekowym wiązom i lipom... To urokliwe miejsce przyciąga jak magnes.
Przyjaciele gospodarzy zjeżdżali do Dworu Morena z różnych zakątków. Gośćmi bywali tu Wojciech Pszoniak, Janusz Gajos, Wojciech Młynarski, Andrzej Mleczko, José Carreras, Marek Kondrat, Andrzej Wajda, Jan Kobuszewski. Wnętrza domu są ciepłe i pełne dobrej energii. Każdy mebel, każdy drobiazg ma tu swoją historię i jest bliski sercu właścicieli. Oboje od lat szukają antyków i urokliwych drobiazgów.
– Jeśli coś nas zachwyci, gotowi jesteśmy do dużych poświęceń – zapewnia pani Zofia. I wspomina, jak zdobyli przepiękną orzechową angielską witrynę, w nasyconych czerwienią barwach, rzadko spotykanych w osiemnastowiecznym meblarstwie. – Był rok 1965, w Poznaniu odbywała się akurat moja wystawa. W jednym z antykwariatów wypatrzyłam witrynę i od razu wiedziałam, że musi stanąć w naszym domu. Ale czasy były takie, że o koncie bankowym dostępnym 24 godziny na dobę nikt nawet nie śmiał marzyć. A gotówki przy sobie nie mieliśmy. Po krótkiej naradzie z mężem zaczęłam szukać... zakładu fotograficznego. Sama robiłam zdjęcia, a mój ojciec znany był w środowisku fotografów i cieszył się szacunkiem. Udało się i to właśnie pewien fotograf pożyczył nam potrzebną sumę – wspomina.
W witrynie kiedyś przechowywano cenne książki, dziś stoi porcelana. Biedermeierowski komplet wypoczynkowy należał przed laty do Jerzego Zawieyskiego. Pisarz cały swój majątek zapisał stworzonej przez siebie fundacji na rzecz młodych poetów i pisarzy. A że chciał, by meble trafiły w dobre ręce, ich kupno proponowano głównie artystom. – Dzięki temu jego salonowe biedermeiery dołączyły do naszego stoliczka po babci i przywędrowały wraz z nami na Mazury – mówi pani Zofia. – Stoją w nieco bardziej oficjalnej części salonu, w doborowym towarzystwie miśnieńskiej porcelany. Te delikatne cacka to jej kolejna fascynacja.
Z kolei pan Janusz uwielbia książki. – Przy sypialni mamy podręczny księgozbiór. Na bibliotekę przeznaczyliśmy strych. Co jakiś czas sporo tomów trafia do bibliotek i wtedy znajduje się miejsce na kolejne. Ulubionym miejscem domowników jest kuchnia – nic dziwnego, skoro sztuka kulinarna jest pasją pani Zofii. – Gotowanie przypomina fotografowanie, w obu sztukach obowiązują te same zasady – mówi. – Trzeba zwracać uwagę na proporcje, kompozycję, smak... Gdy pachnie pieczonym chlebem, od pieca bije ciepło, a spiżarnia jest pełna słoików z konfiturami i marynowanymi grzybkami – zawsze myślę, że nie żałuję miasta ani zostawionego tam życia.
Siedliska w Leśmiadach strzegą wilczur Najki i urocza znajda Czarny. Ale najbardziej widoczny, mimo niewielkich rozmiarów, jest jamnik Ryszard. – W hodowli nazwano go, nie wiedzieć czemu, Rod Stewart, ale my zrobiliśmy z niego swojskiego Ryśka – śmieje się pan Janusz Z tym imieniem związana jest zresztą zabawna anegdota. – Przyjechał do nas kiedyś Ryszard Kapuściński. Jamnik jak zwykle kręcił się pod stołem. W pewnym momencie krzyknąłem: „Rysiek! Uspokój się!”, karcąc oczywiście psa, na co zaniepokojony Kapuściński zapytał: – A co ja takiego zrobiłem?
Państwo Majewscy tak zżyli się z przyrodą, że poddali się jej rytmowi. Nie musieli rezygnować z pracy. To tutaj powstał cieszący się dużą popularnością ich wspólny serial „Siedlisko”. Nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej. – Często siadamy na tarasie, patrzymy na jezioro i za każdym razem stwierdzamy, że przeprowadzka to był dobry pomysł – mówi pani Zofia. – Czujemy się jakbyśmy przedłużyli nasze życie. I chyba można to nazwać szczęściem.
Tekst i stylizacja: Joanna Włodarska
Fotografie: Rafał Lipski