I w lesie, i na łące, nawet blisko domu, psa trzeba prowadzić NA SMYCZY. Inaczej pierwszy lepszy myśliwy może go zastrzelić. Nie wierzysz? Przeczytaj...
Florian to piękny biały samojed. Zadbany, wyczesany, zawsze w obroży. Dzieci nazywają go Śnieżynką, a znajomi śmieją się, że wygląda jak zabaweczka. Łagodny, dobrze ułożony. 25 stycznia 2009 roku, niedzielne, słoneczne przedpołudnie. Rafał i Ewa są na działce u znajomych koło Czerwińska nad Wisłą. Rafał idzie z kolegami i Florianem na spacer do jaru, który zaczyna się zaraz za granicą działki. Rozmawiają, a Florek skacze rozradowany dookoła.
Rafał: – Kiedy wbiegł po zboczu na pole i straciłem go z oczu, zawołałem. Wtedy usłyszałem pierwszy strzał i przeraźliwy skowyt, którego do tej pory nie mogę zapomnieć. Następnie padł drugi strzał. I cisza. Bardzo zdenerwowani, zaczęliśmy wołać. Po paru sekundach nastąpił kolejny wystrzał. Zadzwoniłem do kolegi, który szedł za nami i zapytałem z nadzieją, czy Florian nie przybiegł przypadkiem do niego. Wspięliśmy się na zbocze i zaczęliśmy szukać. W łozinach rosnących na skraju pola znaleźliśmy zwłoki Floriana. Odległość pomiędzy nami a miejscem, w którym strzelano, była niewielka, w linii prostej mogła wynieść zaledwie 15 metrów! W oddali na polu zobaczyliśmy człowieka. Dogoniliśmy go. Powiedział, że słyszał strzały i widział myśliwego z bronią, który wsiadł do samochodu i odjechał. Zabraliśmy zwłoki psa i wróciliśmy do domu. Wszyscy byliśmy w szoku, nie wiedziałem, co robić. Nigdy bym nie przypuszczał, że na terenie, gdzie są pola, lasek, a wokół domki letniskowe, ktoś może strzelać do mnie czy mojego psa.
Gdy Rafał ochłonął, zaczął wypytywać znajomych, którzy są myśliwymi, jakie jest prawo. – Przepisy pozwalają na odstrzał zdziczałego psa, zagrażającego zwierzynie łownej, a nie zadbanego, pięknego, śnieżnobiałego psa, którego właściciele idą kilka metrów obok – mówi. Zdecydował się złożyć zawiadomienie o przestępstwie. – Wiem, że Florek powinien iść na smyczy. Ale to nie znaczy, że trzeba do niego zaraz strzelać. Przecież było widać, że ma obrożę – tłumaczy. – Wzięcie go za bezpańskiego i kłusującego psa nie wchodzi w rachubę. W podobnych okolicznościach zginęła Mega. Znalazła się, bez smyczy i kagańca, ponad 200 metrów od domu. I chociaż towarzyszyli jej opiekunowie, myśliwy strzelił. Cztery razy. Jej pani wzięła nawet adwokata, ale nic nie osiągnęła. Myśliwy najpierw tłumaczył się, że strzelał do dzika, potem, że widział, jak pies gonił sarnę. Na Żabę zapolowano z samochodu. Bawiła się akurat z dziećmi na łące. Majkiego i Chappi, dwa młodziutkie husky, zastrzelono na oczach ich właściciela, pana Grzegorza. Myśliwi próbowali potem uciec. Jeden z nich przyjechał postrzelać do Polski aż z Francji.
Psa łatwo zabić - ufa człowiekowi
Prawo jest takie, że i w mieście, i poza nim psy powinno się wyprowadzać na spacer na smyczy i w kagańcu. Karą za brak uwięzi jest grzywna 250 zł lub nagana – zgodnie z kodeksem wykroczeń. Teoretycznie, bo myśliwy ma prawo strzelać do zwierząt kłusujących lub zdziczałych. Mówi o tym Ustawa o Lasach Państwowych. Taki właśnie może się wydawać twój pies, który zwiał z domu do suki sąsiada. Zgodnie z ustawą, aby myśliwi mogli zabić wałęsającego się zwierzaka, muszą mieć upoważnienie wydane przez zarządcę obwodu łowieckiego. To nie wszystko, za cel mogą obrać wyłącznie koty lub psy „bez opieki i wykazujące oznaki zdziczenia”. Co to oznacza? Niedożywione? Ze zmierzwioną sierścią? Nawet prawnicy nie potrafią stworzyć jasnej definicji zdziczenia. Pies zmierzwiony i wygłodzony mógł się przecież zgubić. Dlatego tak ważne są obroża, smycz i kaganiec. Do tego dochodzi odległość od zabudowań – ponad 200 metrów (ale przecież myśliwy odmierza ją na oko, może się pomylić). I na koniec – pies albo kot muszą zagrażać zwierzętom dziko żyjącym, w tym łownym, i to na ich terenie. Tyle ustawa.
Na stronie www.lowiecki.pl czytamy jednak, że: „to myśliwy upoważniony jest do dokonania oceny i samo posiadanie obroży nie od razu musi wykluczać zdziczenie. Odstrzał jest dozwolony (...), ale jeżeli znany jest właściciel psa czy kota, należy się powstrzymać ze strzałem i z nim poważnie porozmawiać”. Prawo nie jest więc jednoznaczne i pozostawia interpretację człowiekowi. Oczywiście nie wszyscy myśliwi to mordercy, ale zawsze można trafić na nadgorliwca z bronią, który w twoim zadbanym przyjacielu zobaczy zdziczałą bestię i – niewiele myśląc – strzeli. Albo na kogoś, kto nie lubi psów lub po prostu lubi sobie do takiego łatwego celu postrzelać. Bo jak inaczej traktować rady, jakie myśliwi dają sobie na forum dyskusyjnym www.knieja.pl: „Jeśli spotkasz je na łowisku, to możesz je unicestwić, ale mądrze, bez rozgłosu, profesjonalnie, wizard”, „...pamiętać o saperce, aby zakopać ścierwo... DB”.
Myśliwi lubią sobie postrzelać
Łowczy w Elblągu Wieńczysław Tylkowski nie krył wzburzenia, gdy pytaliśmy go o strzelanie do psów i kotów: – My tu lubimy zwierzęta. I rzeczywiście, na terenie okręgu elbląskiego od lat nikt nie zgłaszał, że zabito mu psa. Inaczej na obszarze Polskiego Związku Łowieckiego w Olsztyńskiem. Mimo że skarg do rzecznika dyscyplinarnego jest niewiele (w ciągu ostatnich czterech lat przyjęto oficjalnie cztery, a tylko jedna została skierowana do Okręgowego Sądu Dyscyplinarnego), sygnałów o śmiertelnych postrzeleniach psów jest o wiele więcej. – Pokrzywdzeni właściciele często odstępują od skargi, gdy w zarządzie okręgu słyszą, że to oni mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności, bo pies bez smyczy wszedł na łowisko – mówi rzecznik dyscyplinarny Maciej Taub.
Przy czym w Ustawie o Lasach Państwowych nie ma mowy o tym, że karą dla właściciela jest wyrok śmierci na psa wydany przez myśliwego. Mieszkańcy okolicznych wsi czują się zastraszeni. Proszą o niepodawanie nazwisk i miejsca zdarzenia. Pani Anna (imię zmienione) przeniosła się na Warmię z dużego miasta. W ubiegłym roku straciła dwa psy. Małe, pozbawione instynktu łowieckiego kanapowce. Oba w pobliżu domu. – Słyszałam tamtego dnia strzały z lasu, od razu poczułam, że jest niedobrze. Chodziłam i szukałam wiele dni. Jakiś czas wcześniej, w sklepie, zaczepił mnie pewien człowiek, który mieszka w mojej wsi i jest pracownikiem urzędu gminy. Był wyraźnie pod wpływem alkoholu, a z jego słów wynikało, że moje psy trzebią populację zajęcy, że zaraz nie będzie na co polować. Anna nigdy nie znalazła ciał czworonożnych przyjaciół. – Myślę, że to on zabił moje psy, ale nie mam dowodów. Nie ma kogo poprosić o pomoc w takiej sytuacji. Nikt nie pomoże, jeśli pies sam wyszedł za ogrodzenie. Czy prawo, stworzone przez ludzi, chroni jakieś inne istoty oprócz ludzi?
Musisz być odpowiedzialny - ważne, by pies żył
Jeśli masz spory kawałek ziemi, zwykle otaczasz płotem tylko dom i obejście. I tylko tam twój pies jest bezpieczny. Jeśli pozwalasz mu się wybiegać, wyszaleć na polach, łąkach czy w lesie, choćby twoim własnym, może zginąć, nawet jeśli ty idziesz tuż za nim. W Polsce tereny łowieckie są niemal wszędzie. Może się nimi okazać twoja ziemia. Pozostaje ci więc przestrzeganie prawa, choćby było niedoskonałe. Napraw po zimie ogrodzenie, pilnuj, żeby pies się nie podkopywał. Koniecznie załóż mu obrożę, a na spacer nie tylko zabieraj smycz, ale wykorzystuj ją. Bo jeśli już dojdzie do nieszczęścia, zostaje ci tylko protestowanie. Myśliwemu trudno udowodnić, że działał bezprawnie. A nawet jeśli ci się uda – marna pociecha, życia przyjacielowi nie zwrócisz. – Ja miałem świadków, podważyłem zeznania myśliwego – mówi Rafał. – Sprawa nie wyszła jednak poza miejscowy komisariat. Została umorzona, jak wiele innych. Prokuratura także nie kwapi się ze wszczynaniem postępowań. Koronnym argumentem jest znikoma szkodliwość społeczna. Próby zainteresowania ustawodawców problemem bezprawnego strzelania do domowych zwierząt spełzły na razie na niczym. Owszem, po śmierci Floriana interwencje obiecywało kilku posłów z parlamentarnego zespołu ochrony zwierząt, ale nie zrobili nic.
STRONA DLA SKRZYWDZONYCH
Rafał postanowił nagłośnić śmierć Florka. Założył stronę www.zabilimipsa.pl. W ciągu kilkunastu dni przyszło tyle listów, że zapchały serwer. I wciąż nadchodzą kolejne. Gdy o Florku napisało „Życie Warszawy”, na redakcyjnym blogu wybuchła zażarta dyskusja tym, co wolno myśliwym, a co psiarzom.
„Mam psa i kiedyś na skraju lasu spotkałem myśliwego (takiego prawdziwego). Pies biegł luzem, a jedyną reakcją myśliwego było pogłaskanie go i ostrzeżenie, żebym zapiął psa, bo w pobliżu widział lochę z młodymi. Szkoda, że takich myśliwych nie ma więcej.”
„Od 2002 roku mieszkam na wsi. Z zawodu jestem instruktorem strzelectwa. Na wsi polują myśliwi z koła, w którym prezesem jest Pan prokurator z Prokuratury Okręgowej w Radomiu, a nie jest on chyba jedynym przedstawicielem wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania w tym kole. Panowie myśliwi, a właściwie kłusownicy, bo polowanie ze szperaczem (silny reflektor) z jadącego samochodu to kłusownictwo, polują tak, odkąd mieszkam na tym terenie. Zawsze dzwonię na policję, zawiadamiając o fakcie kłusownictwa. Od 2002 roku telefonów tych było kilkadziesiąt. Dwa razy zjawił się u mnie patrol. Za pierwszym razem policjanci powiedzieli, że nawet jak podjadą do kłusowników, to mogą tylko zasalutować, a za drugim razem po moim telefonie samochód kłusowników uciekł z pól z dużą prędkością, a po kilkunastu minutach zjawił się patrol, który oczywiście nikogo nie zobaczył. Myśliwi mają bazę u Pana leśniczego, więc nietrudno się domyślić, jaki jest obieg informacji po moim zgłoszeniu.”
„Właściciel psa powinien zostać ukarany tak, jakby to on zabił psa – bo de facto właśnie to zrobił. Może uświadomi to samolubnym właścicielom zwierząt, że zwierzak to nie zabawka – trzeba o nią dbać i brać odpowiedzialność za czyny zwierzęcia.”
„Myśliwi mordują psy, żeby nie zagryzały zwierzyny, którą sami chcą zabić.”
„Widzę, że wielu przedmówców ma czarno-biały osąd rzeczywistości, a tu niestety nie ma tak prosto. Szczerze współczuję właścicielowi psa, no ale niestety jest po części sam winien.Oczywiście myśliwy też nie jest bez winy – powinien najpierw podejść do właścicieli i ich pouczyć o odpowiedzialności i nakazie prowadzenia psa na smyczy, ale i właściciel musi myśleć. Psów w lesie nie wolno spuszczać ze smyczy. Wałęsające się watahy wiejskich kundli i zwierzaków wyrzucanych przez durniów, którzy kupili szczeniaczka na prezent, niszczą populację dzikiej zwierzyny, nie patrząc na okresy ochronne. Ludzie myślą – pies sobie poradzi i sam się wyżywi – no i pies sobie radzi, zagryzając sarny czy ptactwo. Robi to, co umie, i wprawdzie trudno go za to karać (odpowiadać powinni nieodpowiedzialni właściciele), ale niekiedy trzeba wybierać mniejsze zło i ratować gatunek chroniony.”
Tekst: Joanna Halena, Joanna Włodarska
Fotografie: archiwum rodzinne, Be&W, shutterstock.com
Wykorzystano: www.zabilimipsa.pl, www.stopodstrzalom.pl, www.knieja.pl, www.lowiecki.pl, blog.zw.com.pl