przystanek ostrowite

Przystanek Ostrowite, czyli smaki świata na starym dworcu kolejowym

Domy w Polsce

Monika zamieniła mieszkanie na Mokotowie na pruski dworzec kolejowy. Mówi, że mają tu ciszę, spokój i lekkie poczucie absurdu, bo z mamą i dziećmi żyją jak w jakiejś bajce.

 

 

reklama

Linią kolejową 209 Brodnica-Bydgoszcz Wschód od niemal ćwierć wieku nie kursują już regularnie pociągi. Ostatni przejechał w 2009 roku jako atrakcja turystyczna. Nie słychać sygnału odjazdu na dworcu w Ostrowitem, nie ma już torów na nasypie, a na stacji przeładunkowej rośnie sad. Z niego są owoce, które gospodyni zapomnianej wśród pól stacji zapieka pod kruszonką: jabłka, morele, śliwki.

kuchnia w pensjonacie na dworcu
Monika zajmuje się kuchnią, chociaż w jej przypadku nie oznacza to stania przy blacie. O kulinariach pisze, organizuje wydarzenia, spektakle

Kulinarne fantazje w budynku dworca przerobionym na dom

Monika Kucia z mamą oraz dziećmi – Lusią i Kajem – zamieszkała tu nieco ponad rok temu. W pandemicznym czasie postanowiła znaleźć miejsce, gdzie poczują trochę przestrzeni. Nie szukała domu w głuszy. Dzieci mają szkołę, ona pracę w mieście, więc w pobliżu musiały być przystanek autobusowy i porządna droga. Był to czas, kiedy ludzie niechętnie się spotykali, więc nie mogła obejrzeć wielu siedlisk. Szukała czegoś nietypowego: może młyna na Mazurach, może wieży ciśnień? W sieci wpadła na ogłoszenie pana Stefana – 120-letni pruski dworzec kolejowy przerobiony na dom. Wykończenie zupełnie nie w jej stylu, ale zawsze miała potrzebę fantazjowania. Dworzec dawał wiele możliwości. Poczuła, że jej wyobraźnia będzie tu zaspokojona.

Remont trwał kilka miesięcy, jesienią dzieci poszły już do nowych szkół, ale że dworzec to duży, trzystumetrowy budynek, znalazł się też pokój dla gości. Ma własną łazienkę, duży taras i aneks kuchenny. Można samemu przygotować posiłki, ale jeśli ktoś chce raczej poleniuchować, Monika zrobi i śniadanie, i obiadokolację z deserem. Na talerzach znajdą się dania zainspirowane kuchnią świata: nowojorsko-kujawski tost (z jajkiem z sąsiedniego gospodarstwa), który da energię na pół dnia, czy wschodnia zupa miso.

Prostoty i zaskakujących połączeń Monika szukała także, urządzając dom. Bliska jest jej skandynawska sztuka splatania designu i natury.

Jedzenie jak duchowe przeżycie

Miłość do tej różnorodności, do kulinarnego bogactwa zaczęła się u gospodyni, gdy jako nastolatka podróżowała autostopem po całej Europie, by zwiedzić najsłynniejsze muzea.

To był czas otwarcia granic, z dusznego i szarego PRL-u wjechała w świat kolorowy. Pewnego razu podczas podróży po Francji kierowca, który wiózł dziewczynę, zaprosił ją także na kolację. Pierwszy raz jadła krewetki. Coś tak zupełnie innego od bułki z kefirem… Właśnie wtedy w Lyonie zdecydowała, że tak chce żyć – podróżując, z rozmachem, zachwycając się. Że na tym polega herbertowska kategoria potęgi smaku. Że ważne są autentyczność i szlachetność – w każdej dziedzinie.

– Kiedyś miałam zaprosić na kolację profesor Barbarę Kirshenblatt-Gimblett, główną kuratorkę wystawy stałej w Muzeum POLIN, na co dzień mieszkającą w Stanach. Zastanawiałam się, jak to kulinarnie unieść. Postawiłam na proste produkty, świetnie podane, ale proste, tutejsze i przede wszystkim wysokiej jakości. Wiejski twaróg i olej lniany – naturalne smaki – opowiada. – Jedzenie, tak jak wtedy w Lyonie, powinno być duchowym przeżyciem. Bo przecież czym innym jest oscypek pachnący dymem na tatrzańskiej hali, a czym innym kupiony w folii w markecie.

Zobacz także: Przepis Moniki na zupę krem z dyni z miso, masłem orzechowym i pieczoną cieciorką

- Czasem lubię kicz. Każda rzecz znajdzie swoje miejsce – mówi właścicielka.

Eklektyczne połączenie tradycji i nowoczesności

Prostoty i zaskakujących połączeń szukała także, urządzając dom. Bliska jest jej skandynawska sztuka splatania designu i natury. Z łatwością zestawia salonowe, ciężkie meble, których część pozostała po poprzednim właścicielu, z nowoczesną i prostą formą kuchni czy elementami industrialnymi. – Wolę podłogę z płyt OSB, bo jest z drewna, niż panele. Ale chcę też mieć różowe, świecące flamingi. Czasem lubię kicz. Każda rzecz znajdzie swoje miejsce – mówi.

Zajmuje się kuchnią, chociaż w jej przypadku nie oznacza to stania przy blacie. O kulinariach pisze, organizuje wydarzenia, spektakle. Łączy w nich opowieść o tradycji, kuchni, kulturze. Czasem zaprasza ludowe śpiewaczki, które niemal zawsze są mistrzyniami kuchni, jak panie z podlaskiej Dobrowody lepiące przy śpiewie i opowieściach unikalne korowajczyki. – Tradycja daje poczucie, że masz wszystko, co potrzebne, żeby przeżyć. Wystarczy posłuchać starszego pokolenia. Siedzisz i uczysz się przez osmozę.

Dworzec kupiła sobie na imieniny – Monika z córką Lusią i kotem Mochi, którego dostały od pisarki Adrianny Trzepioty.
Dworzec kupiła sobie na imieniny – Monika z córką Lusią i kotem Mochi, którego dostały od pisarki Adrianny Trzepioty.
Cenny jest każdy skrawek zieleni, dlatego Monika nie pozwala za często kosić trawnika  – dwa razy w roku wystarczy. W wysokiej trawie chętniej latają motyle.
Cenny jest każdy skrawek zieleni, dlatego Monika nie pozwala za często kosić trawnika – dwa razy w roku wystarczy. W wysokiej trawie chętniej latają motyle.

Kiedy mieszkała jeszcze na warszawskim Mokotowie, miała uprawy balkonowe: zioła, truskawki. Niestety, kopały w nich koty. Chętnie spędzała czas na Jazdowie, w fińskich domkach Ambasady Muzyki Tradycyjnej czy Państwa-Miasta, które prowadziły ogród społeczny.

– Lubiłam tam być, siedzieć, ale czułam też potrzebę zaznaczenia swojego terenu, było coś frustrującego w tym, że Luśka wsadziła do ziemi krzaczek truskawek i nigdy nie zjadła z niego dojrzałego owocu.

W Ostrowitem ma sad, warzywnik, trochę parkowych roślin, oczko wodne. W planach grządki permakulturowe. Szczęśliwie ma też nowe sąsiadki, które wspierają plany ogrodowo-warzywne i uczą, jak upiec porządny chleb.

Zobacz więcej zdjęć domu w budynku dawnego dworca kolejowego. 

Tekst, stylizacja i zdjęcia: Gutek Zegier

 

Zobacz również