Świat fantazji Józefa Chełmowskiego od zgiełku i codzienności odgradzają olbrzymie świerki. Na horyzoncie majaczą kombajny, ale w jego malutkiej ojczyźnie słychać tylko bzyczenie pszczół.
To nie jest zwykły skansen. Nie ma kilkunastu chałup z różnych okresów rozwoju regionu, wiatraka, przeniesionego z innej wioski kościółka czy kuźni. Jest tylko jeden dom – rodzinny – ale za to cały malowany. Stajnia i stodoła, ogród i sadek jabłoniowy, w którym na gościnę mogą liczyć wszelkie stworzenia, którym Pan Bóg dał skrzydła – od motyli i trzmieli począwszy, poprzez pszczoły, ptaki, na aniołach skończywszy. One właśnie najbardziej interesują gospodarza, który całymi dniami rzeźbi, maluje, wymyśla dziwaczne instrumenty grające i filozofuje. Sprawami przyziemnymi, jak prowadzenie domu i dbanie o ogród, zajmuje się twardo stąpająca po ziemi żona.
Już przy wejściu zaskoczenie – koło furtki leżą malowane w dziwne wzory głazy. – Co to za symbole? – pytam. – Jak to – patrzy na mnie pan Józef – przecież to pismo klinowe. Mówi z niezmąconym spokojem, jakby w przysiółku Jaglie koło Brus wszyscy posługiwali się alfabetem sumeryjskim liczącym przynajmniej 5500 lat. To dopiero początek zadziwiającej wędrówki. Gospodarz skończył wprawdzie tylko podstawówkę, a potem szkołę w wojsku (został radiomechanikiem), ale swoje dzieła opisuje po niemiecku, łacinie (– Byłem za ministranta i musiałem wszystko wiedzieć), arabsku (jak aniołkowie Mahometa do nieba biorą), armeńsku, no i oczywiście kaszubsku, bo jest Kaszubą z krwi, kości i poczucia humoru. Co mam na myśli? Ot, wystarczy obejrzeć wielkie malowidło na ścianie domu, zatytułowane „Odsiecz kaszubska pod Wiedniem” i od razu jasne będzie, gdzie znajduje się pępek świata.
Po kim odziedziczył talent do malowania i rzeźbienia? Sam nie wie, jego zdaniem nie godzi się o tym mówić, bo to dar od Boga. Dziadek i ojciec byli zwykłymi rolnikami, a on, ot, taki odmieniec. Wśród drzew w dzikim ogrodzie kolejne dziwo – olbrzymia granatowa turbina – maszyneria do łapania żywiołów: wiatru i deszczu. Przy domu skomplikowana konstrukcja z kryształów – przechodzące przez nie światło rzuca na ściany tysiące roztańczonych tęczowych punkcików. Na dachu stodoły, w której artysta ma warsztat, przysiadł wśród niezliczonych samolotów i ptaków sam Otto Lilienthal, ojciec szybownictwa. Chciał fruwać, podglądał więc bociany. Na ich podobieństwo konstruował maszyny latające bez silnika. Podczas pionierskiego lotu runął w dół jak Ikar, który zresztą także przycupnął u Józefa na dachu. Dedal przypina mu właśnie skrzydła… Nad wejściem do pracowni czuwają Archimedes, Kopernik i Pitagoras. Z lusterkami, które tak sprytnie odbijają promienie słońca, że puszczane przez ojców nauki „zajączki” wskazują godziny na odległym o parę metrów zegarze słonecznym. A nad całym latającym państwem króluje anioł na prawdziwym bocianim gnieździe.Pan Józef od lat próbuje, jak Leonardo da Vinci, skonstruować perpetuum mobile, dziś jednak struga świętą Małgorzatę ze złotą kaczuszką i palmą męczeństwa. Do kapliczki, bo przydrożne świątki to jego specjalność. Jedną właśnie skończył malować, pojedzie gdzieś w Polskę. Jego prace zamawiają muzea, skanseny, prywatni kolekcjonerzy z Polski, Niemiec, Anglii, Francji. Dostał Nagrodę Kolberga, a na Ogólnopolskim Konkursie Malarskim im. Teofila Ociepki w Bydgoszczy za swoją wizję końca świata zdobył Grand Prix. 55-metrową „Apokalipsę”, malowaną farbami z kurzych jaj, można oglądać w pobliskim bytowskim muzeum.
Gdy już oprowadzi wszystkich gości, idzie odpocząć na ławeczce wśród jabłoni. Pod każdym drzewem – własnoręcznie wystrugany ul. Tu święty Piotr z rybą (– Niedokończony, mało nogi nie złamałem, jak rzeźbiłem), tam Goethe (– Lubię Goethego, to sobie zrobiłem), tu pień malowany w kaszubskie kwiaty, tam plecionka dla pszczół, tzw. koszka. Za pniem domek z obrazkiem, jak to baby w wielkim kotle gotują portki. Zza krzaka, na którym pasą się motyle, wygląda Stolem, legendarny kaszubski Guliwer, który tak porozrzucał kamienie, że cała kraina pełna jest dziś malowniczych pagórków, jeziorek, wąwozów. – Wszystko tu do mnie przemawia – pan Józef idzie wolniutko między drzewami. – A tajemnica zostaje.
Tekst: Anna Ozdowska
Fotografie: Karolina Migurska (współpraca Krzysztof Migurski)
PRYWATNE MUZEUM ETNOGRAFICZNE I SKANSEN PSZCZELARSKI Józefa Chełmowskiego
Brusy Jaglie 17, powiat chojnicki, (przy drodze 235),
tel. 52 398 23 74
Czynne codziennie, ale lepiej się umówić telefonicznie.