Wyglądają jak dziecięce rysunki, które ożyły i uciekły z kartki. Przytulanki Ani Żelazowskiej ukradną serce każdemu.
Każda ma przyszyty uśmiech i swój charakterek – jest milczek, łobuz udający niewiniątko, strasznie zadowolone z siebie zwierzę. To Alelale. Wyglądają jak dziecięce rysunki, które nabrały ciała i uciekły z kartki. Wszystkie nogi w jednej linii, duże białe oczy z maleńkimi źrenicami, a do tego zęby, które nie pozostawiają wątpliwości, do czego służą.
Aby tak projektować zabawki, wcale nie trzeba zaglądać maluchowi przez ramię. Wystarczy być trochę dzieckiem i to przypadek Anny Żelazowskiej. Polska projektantka, która stworzyła markę Alelale, od ośmiu lat robi przytulanki z charakterem. Trafiają nie tylko do polskich domów, ale, jak w bajkach, za kolejne oceany.
Pierwsze spotkanie Anny z nożyczkami od razu zakończyło się sukcesem: zwykłe rajstopki przerobiła na ażurowe. Miała wtedy kilka lat. Początkowo cięła wszystko, jak leci. Rodzice pamiętają, jak skróciła wiszące na ścianie kwiaty doniczkowe do wysokości, do której udało jej się wspiąć na palcach. Potem, kiedy w stanie wojennym całą rodziną przenieśli się ze Śląska na podolsztyńską wieś, Ania rękodziełem zajęła się poważnie. Już jako sześciolatka robiła na szydełku suknie balowe dla lalek. – Niestety, o Barbie czy Fleur można było jedynie pomarzyć – opowiada. – Stroiłam więc moje zwykłe polskie lalki-niemowlaki. Jako nastolatka najwięcej czasu spędzała na strychu pełnym niepotrzebnych ubrań. Szyła nie tylko dla lalek, bo gdy opanowała obsługę stojącego odłogiem singera, zaczęła urozmaicać także własną garderobę. O patchworkowe swetry i kwieciste spódnice doszywane do góry z dżinsowych spodni – szał mody lat 80.
Nic dziwnego, że trafiła do liceum plastycznego w Olsztynie, a później do Warszawy, do studium projektowania mody. Zaczęła też stylizować. – Przewinęłam się przez najważniejsze kolorowe pisma dla kobiet: „Twój Styl”, „Zwierciadło”, „Panią”. Pracowałam również jako stylistka w telewizji – wspomina.
Aż nadszedł „ten przełomowy” dzień. Było jak w filmie, zresztą wszystko rozegrało się na planie filmowym, do którego znajomy reżyser zaprosił ją jako kostiumologa. Tam poznała pewnego Francuza o polskich korzeniach. Zakochała się i zdecydowała, że wyjeżdża do Paryża. – To był trudny dla mnie okres. Nie znałam ludzi ani języka, czułam się samotna. Ale miałam dużo czasu na myślenie i wtedy postanowiłam, że zacznę coś robić sama – mówi. Zaczęła... szyć lalki. Biegała na minitargi z rzeczami dla dzieci, wycinała, zszywała, a potem wstawiała zabawki do kilku paryskich butików.
Tak powstała marka Alelale. Nazwa zabawna, wpadająca w ucho i łatwa do przeczytania przez cudzoziemca. – Co ciekawe, w Polsce pojawiło się wiele marek wykorzystujących w nazwach słowo „Ale”. Przede mną było tylko Ale Kino! – śmieje się. W 2008 roku Muzeum Narodowe w Warszawie urządziło wystawę „Ale zabawki!”, na której można było zobaczyć polskie zabawki autorskie (dawne i współczesne). Nie mogło zabraknąć tam także projektów Anny, która w międzyczasie wróciła do Polski.
Jak wyglądała jej pierwsza alelalowa zabawka? To Lapinou jeszcze z okresu paryskiego, czyli dwustronny króliczek. Po jednej stronie ma otwarte oczy, po drugiej – zamknięte. Do zabawy w dzień i do przytulenia na dobranoc. I wciąż go szyje, więc to chyba bestseller. Niektóre zwierzaki trudno rozpoznać. – Ale tylko dorosłym – zaznacza Anna. – Ciekawe, że dzieci nigdy nie mają z tym problemu.
Tekst: Beata Majchrowska
Stylizacja Basia dereń-marzec
Zdjęcia: Kuba Pajewski
Kontakt z Anną Żelazowską: www.alelale.com