Zwana też nocą świętojańską albo sobótką.
Pierwotnie – święto ognia i wody, płodności i urodzaju oraz ich patrona, boga Kupały, obchodzone w najkrótszą noc roku w calusieńkiej pogańskiej Europie, od odległych północnych fiordów po śródziemnomorskie plaże.
Zestaw atrakcji obejmował, między innymi, palenie ofiarnych stosów, skakanie przez ogniska i tańczenie wokół nich, puszczanie wianków na wodę, zakładanie wianków na rogi bydła domowego (żeby je chronić przed chorobami i zachęcić do rozmnażania się), szukanie w lesie przynoszącego szczęście kwiatu paproci oraz różnorodne wróżby.
Sobótka była także nocą łączenia się w pary. I solą w oku Kościoła katolickiego, który robił, co mógł, żeby prastare święto zlikwidować albo przynajmniej dopasować do swoich standardów. Z ambon grzmiano o „zlotach czarownic” na Ślęży, świętej górze Słowian. O korowodach gołych bab pląsających wokół ognisk i czyhających na nie w lesie czortach. Nie pomogło.
Nadano więc sobótce świętego patrona, Jana Chrzciciela, który pasował jak ulał, bo przecież stosował chrzest w formie rytualnej kąpieli. A młodzi i tak szwendali się po ostępach, nocą i bez przyzwoitki, szukając kwiatu paproci. Nadzy, przepasani na krzyż zielem bylicy (tylko taki „strój” gwarantował powodzenie misji), ale za to z Pismem Świętym i różańcem w garści.
Tekst: Weronika Kowalkowska
Fotografie: PAP, Forum