Marta i Jacek oszaleli na punkcie ceramiki. Ale nie takiej zwyczajnej. Wypalają ją podobnie jak na Dalekim Wschodzie. W tym domu z kamionek jedzą nawet koty.
Zobaczcie nasze piece – woła od progu Marta Kędzierska. – A szczególnie anagamę. Wymyślono ją na Dalekim Wschodzie, pali się w niej wyłącznie drewnem (dziś używa się głównie elektrycznych). Jacek Tratkiewicz dodaje: – Naczynia wypala się około 30 godzin, potem stygną w piecu kilka dni. Do jednego wypału potrzeba aż 10 metrów sześciennych drewna (to duża, po brzegi załadowana ciężarówka!). Ale za to efekty są niepowtarzalne! Ceramika w szlachetnych kolorach ziemi z artystycznymi zaciekami.
Marta i Jacek szkliwa robią z naturalnych składników: popiołów i kamieni. Żadnej chemii. – Tu, w Michałówku ziemia rodzi kamienie, które sami mielimy, a popioły zbieramy po sąsiadach, muszą być z różnego drewna – opowiada Jacek. Przygodę z ceramiką zaczęli od przeprowadzki na wieś albo jeszcze dokładniej od wystawy Picassa. Najpierw w Boczkach Chełmońskich, pod Łowiczem, w wiosce, gdzie urodził się Józef Chełmoński, znaleźli wymarzony dom – drewnianą chatę z gankiem rzeźbionym jak koronka. Przenieśli ją na swoją działkę w Michałówku. Odkąd zamieszkali na wsi, znaleźli więcej czasu na małe przyjemności – wyjścia do kina, teatru, na wystawy.
Na jednej z nich Marta zachwyciła się malowanymi misami hiszpańskiego mistrza. Postanowiła sama spróbować. Jacek znalazł kontakt do profesora Stanisława Tworzydło. Pojechała do szkoły ceramiki i już nie chciała robić nic innego. Pasją szybko zaraziła męża. Zaczynali od ceramiki raku (to XV-wieczny japoński sposób wypału gliny; gorące naczynia wyjmuje się z pieca, a potem chłodzi wodą, na szkliwie tworzą się przepiękne wzory). Są chyba jedyną pracownią, która wypala ceramikę drewnem. Właśnie dostajemy pyszną pomidorówkę w michałowskich michach. Nawet zwierzaki jedzą z tych cudnych kamionek.
Szary kocur Myszkin, gdy jest głodny, sam wyciąga łapką miseczkę spod kuchenki – spryciarz! Zresztą od samego początku doskonale wiedział, czego chce – któregoś dnia pojawił się na tarasie przed domem i postanowił zostać. Marta i Jacek nie mieli wiele do powiedzenia. Inaczej niż w przypadku kociej piękności – Lamperki. Gospodarze wzięli ją jako trzynastą z miotu, choć była „bardzo byle jaka”, cztery kłaki na krzyż, chore oko, nikt jej nie chciał.
To, że w domu pełno jest ceramiki, nie dziwi, ale skąd tu tyle instrumentów? Gitary, bongosy, etniczne bębny, mandolina! To za sprawą Jacka, który grał w folkowym zespole Varsovia Manta. Wciąż na chodzie jest jego pierwsza gitara, prezent od wuja z Ameryki, tak dobra, że na początku lat osiemdziesiątych była jedyną taką w Polsce. Dwie artystyczne dusze, zapaleńcy, w starej łowickiej chacie mają swój świat. Kiedy akurat nie uczą wypalania ceramiki, można usłyszeć, jak z przyjaciółmi grają jazz albo śpiewają ludowe piosenki.
Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Marek Szymański
www.ceramicy.republika.pl