Zajrzyj w oczy ropuchy
Zwierzęta w naturzeGdy ludzkim światem miotają pandemie i wojny, resztki tak zwanej dzikiej przyrody cieszą się wyczekiwanym od miesięcy majem. Drzewa ubierają się w zielone welony, jakby brały ślub ze słońcem, ptaki wyśpiewują serenady, a ta ropucha zielona, której udało się przetrwać w zniszczonym środowisku, szuka swojej „połówki”.
Piękność w moro
Jej kolebką są azjatyckie stepy, więc nie jest tak przywiązana do rodzinnego bajorka jak największa z naszych ropuch – szara. Oczka często tam wysychają i trzeba szukać nowych, co tak utkwiło w pamięci zielonej, że nawet po tysiącach lat się nie zraża i szuka. Jest całkiem pokaźna, bo osiąga 10 cm długości. Nie to jednak wyróżnia ją spośród rodzimych płazów ropuchowatych. Co więc? Uroda.
Jest naprawdę piękna w swoim maskującym stroju. Każdy z nas widział wojskowe moro, ale to, co ma na sobie Bufo viridis, bije na głowę ludzkie ubrania. Zielone plamy na jasnym tle poprzetykanym czerwonymi punkcikami. Do tego zielone, mądre oczy. Kremowy brzuszek wieńczy ropuszy strój, choć Bufo niechętnie go pokazuje. Mało kto wie, że to nasz rodzimy „kameleon” – potrafi dostosowywać zarówno natężenie barw, jak i ich odcień, do podłoża. Maskuje się tak skutecznie, że zieleń może albo zalśnić jaskrawością, albo zszarzeć, a czerwone kropeczki umieją wręcz zżółknąć.
Śpiewa lepiej niż turkuć
Ropucha zielona nie jest tak zwinna jak paskówka (mylona z myszą, właśnie z powodu szybkości), ale i tak porusza się znacznie zgrabniej niż szara. Dzięki długim tylnym nogom wykonuje wysokie skoki, i to jeden za drugim. Właśnie po tym można ją rozpoznać nawet w półmroku. To ważne, bo ta coraz rzadsza piękność prowadzi wieczorno-nocny tryb życia. Poza tym doskonale się wspina, o co trudno ją posądzić na pierwszy rzut oka. Dzień spędza w ocienionych zakamarkach. No chyba że jest maj i jakiś zbiornik albo zbiorniczek wodny daje nadzieję na miłość. Tam samce nadymają pojedynczy, ale pokaźny, rezonator na podgardlu, dzięki któremu wydają całkiem melodyjne trele. Brzmią jak „pirrrrrr”, wznoszą się i opadają, nabierając stopniowo mocy. Co ciekawe, podobnie brzmi śpiew godowy owada – turkucia podjadka. Jednak on nie umie tak modulować głosu, jak robi to ropucha zielona.
Na straży sałaty i tulipanów
Natężenie godowego zapału przypada właśnie na maj i to wówczas można usłyszeć najwytrwalsze i najgłośniejsze „pirrrrrr”. Dochodzi z płytkiego, mocno zarośniętego bajorka, gdzie zasłuchane w śpiew wybranka samiczki składają nawet 10 000 jaj zwanych skrzekiem. Zatopione są w sznurach gęstego śluzu o długości nawet czterech metrów. Po około dwóch tygodniach ze skrzeku wylęgają się kijanki, by w końcu czerwca opuścić bajorko jako minizielone piękności. Pamiętam czasy, gdy ropuchy zielone można było spotkać przy każdej lampie ogrodowej, gdzie wyczekiwały na zwabione światłem owady. Od kilku lat nie widziałam ani jednej. Może dlatego mój ogród stał się królestwem ślimaków – przysmaku ropuch zielonych i szarych.
Ich udział w ochronie naszych warzywników i kwietników jest nie do podważenia. Nie ma lepszej ochrony sałaty i tulipana niż kilka ropuszych żołądków. Niestety, stosowanie środków ochrony roślin, znacznie mniej skutecznych niż ropuchy, doprowadziło do ich wymarcia.
Tylko w obronie własnej
To, że stały się przyrodniczym unikatem, nie zmienia faktu, że ludzie nadal boją się ropuch. Wszystko za sprawą ich „trucicielskich” mocy i pokrytej nibybrodawkami skóry. Średniowieczne czarownice, warząc czarcią zupę, zawsze dodawały do niej kawałek ropuszego ciała. Dzięki temu nabierała magicznych właściwości. Dziś, co prawda, nikt nie gotuje zupy z ropuch, ale dalej przekazywane są mity na temat tego pięknego płaza. Dotyczą jadu zawartego w parotydach – gruczołach położonych po bokach głowy. Rzeczywiście zawierają jad (o średniej trucicielskiej mocy). Ropucha nie ma jednak zębów jadowych, nie może więc nimi go wstrzyknąć. Wypuszcza kropelki trucizny tylko, gdy boi się o swoje życie, nie stanowi żadnego, nawet najmniejszego zagrożenia dla człowieka.
No chyba że ten złapie ją w zęby i zacznie żuć. Wówczas będzie się bronić. Jednak nawet w takiej sytuacji amator posiłku z płaza nie padnie trupem. Jedyne, co go spotka, to silny ślinotok. Pies, który złapał ropuchę w pysk, ślini się, jakby zjadł mydło i wie już na zawsze, że ropuch się nie je.
Tekst: dorota sumińska, doktor wetErynarii, pisze książki, prowadzi audycje telewizyjne i radiowe o zwierzętach
Zdjęcia: shutterstock
Zobacz także: Pszczoła też człowiek - zwyczaje pszczół są nam bliższe niż sądzisz