Marina Paradiso w pobliżu boskiego Buenos urządziła się jak w raju. Ma tu wszystko, czego trzeba do szczęścia: willę, którą sama wymyśliła, step po horyzont i mnóstwo klubów polo. To ulubiony sport jej córek, Juany i Amparo, oraz męża Francisco.
Koń - najlepszy przyjaciel
Tętent i parskanie słychać przy samych oknach. To Juana trenuje przed zawodami polo. Wspaniale wygląda na szarym ogierze Dapple. – Koń jest jej najlepszym przyjacielem – śmieje się Marina. Rodzina zdradziła polo tylko raz, kiedy w pogoni za biznesami przeprowadzili się do Brazylii. – Mnie rodzice wsadzili na koński grzbiet jako kilkulatka, ale z São Paulo było tak blisko do morza, że nie potrafiliśmy się powstrzymać przed surfowaniem – mówi Francisco. Jednak gdy po siedmiu latach wrócili do Argentyny, znów dały o sobie znać stare nawyki i rodzina zaczęła szukać miejsca na ranczo w krainie słynącej z koni.
Boskie Buenos
Kupili kawałek pampy w Capilla del Señor, czyli Kaplicy Pana, na północ od Buenos Aires. To 70 kilometrów od miasta – rodzice mogą codziennie jeździć do pracy, a dziewczęta na uniwersytet. Marina: – Natychmiast zaczęłam szkicować nasz dom marzeń. Nie typową hacjendę, lecz nowoczesną willę z domieszką francuskiego stylu country. Architekt dostał gotowe pomysły: budynek ma być idealnie symetryczny, z dwoma skrzydłami, olbrzymimi oknami, dzięki którym stanie się niemal przejrzysty. Z przodu ma mieć basen, a z tyłu ogromną zadaszoną werandę z kominkiem i grillem. To bodaj najważniejsze miejsce w każdym szanującym się argentyńskim domu. Tu urządza się asado. Sąsiedzi, rodzina i znajomi zbierają się przy olbrzymim, robionym na zamówienie stole i zajadają najlepszymi na świecie stekami i parillą, czyli baranem z rusztu. Do tego chorizo (kiełbasa) i morchilla (kaszanka). Mistrzem ceremonii jak pampa długa i szeroka jest Francisco. Zaproszeni w rewanżu obdarowują go miedzianymi patelniami i organizują... kolejne asado, więc imprezom nie ma końca.
Ponad rok krwi, potu i łez
Budowa? – Czternaście miesięcy krwi, potu i łez – kwituje Marina, ale zaraz się uśmiecha: – To dlatego, że sama chciałam wszystko zrobić. Wyszukiwałam kamienie na ściany, żyrandole, dobierałam kolory. Skończyłam nawet kurs drukowania tkanin i ozdabiałam poduchy na kanapach. Jak jej pomysły sprawdziły się w życiu? – Dziś powiększylibyśmy kominek i grill – mówi. – Tylko dla nas wystarczyłyby takie, jakie są, ale asada Francisca zrobiły się słynne w okolicy i mamy coraz więcej gości.
Tekst i stylizacja: Wilma Custers
Opracowanie: Joanna Halena