Kocham wszystkie zwierzaki i gdzie bym tam krzywdę zrobiła. Nawet tolerowałam myszy polne / chyba/ w moim domu na Florze. Do czasu... Przezornie wszystkie kołdry, poduchy, koce wieszałam na drabinie, nawet otwierałam tapczan, żeby nie miały miejsca do zagnieżdżenia. A jednak , spryciary na zimę ulokowały się w wiszącej gąbczastej poduszce z bujanej ławeczki. Wygryzły dziurę w poszewce, pomościły się w gąbkach i chyba nawet wychowały tam kolejne pokolenie. Gniazdo oprócz poskubanej gąbki miało kawałki suszonych traw, resztki sznurka i oczywiście sporo odchodów. Sprytną norkę odkryłam dopiero pod koniec kwietnia/ kto by tam chciał się bujać przed majem/, po myszach ani śladu, a mnie czekało wybieranie resztek gniazda , pranie, suszenie, wietrzenie i szycie. Teraz co dwa tygodnie przetrzepuję wszystkie wiszące pokrycia , a myszki i tak są. Dzisiaj odkryłam,że bardzo smakuje im kocia karma... No i co, machnęłam ręką, niech sobie na Florze zimują, ale ---za tydzień wstawiamy nowe szczelne drzwi wejściowe i usługi hotelowe się skończą.